Smelly Business



Postacie: Changmin, mafia
Gatunek: sensacyjny, melodramat
Opis: Pochyliłem się nad jej drobną twarzą i złączyłem nasze usta w delikatnym pocałunku zmieszanym z łzami. Bałem się, że właśnie w tym momencie mogę ją stracić. Jak mogłem być wcześniej tak ślepym i nie zauważyć tego, jak bardzo kocham tę dziewczynę. Nie wierzę. Nie wierzę w swoją głupotę.


Mijały tygodnie ciężkiej pracy. Latanie, badania, raportowanie, wytyczne, picie, seks, kac. Pierwszy raz poczułem, że w moim życiu może chodzić o coś więcej, niż mgliste marzenia o spełnieniu swoich bliskich pragnień. Dni zlewały się w miesiące, a miesiące doprowadziły nieuchronnie do końca roku. Szczerze powiedziawszy moje marzenia z czasem przestały istnieć. Odkąd pracuję u największego handlarza bronią w Busanie, nie mam głowy do zastanawiania się nad własną przyszłością. Kim Jun jest chyba najbardziej niebezpiecznym brutalem na ziemi. Już nie raz widziałem, jak na oczach swoich pracowników zabijał tych, którzy mu się zwyczajnie nie podobali. Uch! Jak tylko pomyślę... Mam ochotę zwyczajnie zamordować tego tyrana.
W obecnej chwili jestem jego prawą ręką. Ten idiota polega na mnie, myśląc, że jestem jego najbardziej zaufanym człowiekiem. Oczywiście... Co za ufny pracownik planuje zabójstwo po godzinach pracy? Od przeszło dwóch lat, gdy na moich oczach zamordował dziecko, które biegnąc za piłką, przez przypadek wyskoczyło mu przed koła, stwierdziłem, że ktoś taki, jak on, nie ma prawa istnieć na tej planecie. Dlatego jeszcze więcej trenuję. Kto by pomyślał, że od tego czasu tyle się zmieni.
Tydzień temu robiłem mały obchód w „armii” Kim Jun'a. To czego się dowiedziałem, nawet mnie nie zaskoczyło. Każdy jego człowiek pracuje u niego, by jakoś zarobić na rodzinę. W większości są to dawni kryminaliści, ale, wbrew pozorom, to dobrzy ludzie. Więzienie ich zmieniło... na lepsze oczywiście. Przez lata spędzone za kratkami zdołali przejrzeć na oczy. Zabójcy zrozumieli, jak wartościowe jest życie ludzkie, dilerzy pojęli, jakie świństwo sprzedawali i tak dalej; co nie zmienia faktu, że nadal paprzą się w kryminale. Broń sprzedawana przez Kim Jun'a wcale nie jest legalna. Już nie raz byliśmy ścigani przez policję, dlatego bezustannie zmieniamy lokalizację naszej kryjówki. Strach pomyśleć, co by się stało, gdybyśmy cały czas siedzieli w tym samym miejscu. Zapewne już byłoby po nas.
- Changmin! Szef Cię szuka.
- Już idę! - dopiłem do końca kawę i wybiegłem z kuchni. Zawsze mnie zastanawiało, dlaczego Kim Jun ma swój gabinet na ostatnim piętrze. Może dlatego, by mieć czas na ucieczkę, gdy SWAT zaatakuję naszą norę? Kto wie? Chociaż to bardzo prawdopodobne. Ale mimo wszystko, to bardzo niehumanitarne z jego strony. Pozostawić swoich wiernych pracowników na pastwę policji. Ale przecież to Kim Jun, on ma wszystkich w głębokim poważaniu.
- Tato, szukałeś mnie - skłoniłem się przed nim nieznacznie, gdy wszedłem do jego gabinetu.
- Tak... Mam dla Ciebie małą misję.
- Co tym razem? - skinąłem głową w skupieniu, patrząc na niego bez wyrazu.
- Transakcja z Japończykami musi się odbyć prawidłowo – stwierdził beznamiętnie, zapewne oczekując mojej reakcji.
- Ten, który zamówił u nas 200 sztuk F2000 i 100 sztuk Colt1911?
- Zgadza się, Kaname Tawasaki. Weźmiesz od niego pieniądze i go zabijesz.
- A-ale tato...
- Nie po to wysyłałem cię na treningi, żeby nie móc wykorzystać twoich umiejętności. Byłeś szkolony na płatnego zabójcę, a to, że widzę cię teraz przy mnie, to zupełnie inna sprawa.
Skinąłem głową, westchnąwszy ciężko. Co z tego, że byłem trenowany? Co z tego, że miałem być płatnym zabójcą? Nie mam ochoty tego robić. Co jak co, ale zbrzydło mi zabijanie, szczególnie po pięciu latach gnicia w więzieniu.
- Jestem pewien, że Tawasaki będzie obstawiony z każdej strony swoimi gorylami - podpalił zręcznie cygaro i rozsiadł się w swoim wielkim fotelu z czarnej skóry.
- Więc, jak mam to zrobić?
- Nie pamiętasz, jak kiedyś kochałeś zabijać synu?
- Zmieniasz temat...
- To były czasy... - przerwał mi. - Byłeś najlepszym zabójcą w Korei. Tyran, bez wyrzutów sumienia - zaciągnął się i wypuścił siwobiały dym z płuc. - Teraz się zmieniłeś. Mogłem cię wyciągnąć z kicia szybciej, może byś się aż tak drastycznie nie zmienił. To niestety już mój błąd. Ale wracając do tematu... Kaname chciał najpierw zobaczyć prototypy broni. To w jednej z nich umieścisz bombę. Spotykacie się na bezludziu, więc nie będzie problemu ze szkodliwymi świadkami. Rozumiesz synu? Musimy go zniszczyć.
- Nieźle to zaplanowałeś. Gdzie i o której mam się z nim spotkać? - westchnąwszy, podszedłem do jego barku i nalałem sobie szklaneczkę whisky.
- Pamiętasz tę chatkę rybaka, obok której łowiliśmy ryby? Spotkanie odbędzie się dziś o 17.00, będzie wtedy w miarę spokojnie. Jego ludzie już zadbają o to, żeby nie było żadnych świadków.
- Rozumiem. To wszystko?
- Weźmiesz ze sobą kilku ludzi, którzy będą czuwać w pogotowiu. Wszystko jest już przygotowane, tylko po prostu musisz to zrobić.
- Mogę wiedzieć, dlaczego wybrałeś mnie?
- Zrobiłbym to sam, ale wiesz, jak wygląda sprawa z moją nogą...
Parę lat temu, jeszcze zanim wylądowałem w więzieniu, Kim Jun uratował mi życie. Mieszkaliśmy wtedy w Tajlandii. Ojciec zajmował się handlem prochów za granicę. Narobił sobie przez to wielu wrogów, a raczej potencjalnych złodziei. Sytuacja była dosyć skomplikowana. Byłem wtedy w pobliskim miasteczku z przyjacielem. Jakieś oprychy rzucały się do starszego mężczyzny. Pamiętam, że mówili coś o hazardzie, długach ect. Gdybym dostatecznie szybko nie zainterweniował, było by już po nim. Okładali go metalowymi rurkami po głowie i plecach. Szczerze powiedziawszy byłem znużony, dlatego też go uratowałem. Parę dni później faceci, z którymi miał na pieńku, naszli na naszą rezydencję i zabili matkę mojego przyjaciela. Poleciałem za nimi z bronią i biegłem przez zaminowane przez ojca pole. Z moim szczęściem, można było się tego wcześniej spodziewać. Nadepnąłem na minę. Pewnie by mnie rozsadziło na dobre, gdybym się choć troszkę poruszył. Ale ojciec przybiegł za mną i... Uratował mnie. Jednak przez to stracił nogę. To był chyba jego jedyny odruch człowieczeństwa.
- O czym myślisz?
- O niczym. Są jakieś szczególne osoby, na które powinienem uważać?
- Ten gość - podsunął w moim kierunku zdjęcie Japończyka. Facet miał czarne, proste włosy i wyraźną bliznę na lewym policzku. - Poza tym, jest jeszcze ta dziewczyna. Joon Ah zauważył, że od dłuższego czasu pałęta się za tobą, weszliśmy dalej w jej dane. Mieszka sama, ma 26 lat, jej rodzice zginęli w wypadku samochodowym... Jest policjantką, a dodatkowo wykonuje różne prace dorywcze. Uważaj na nią - podsunął przede mnie fotografię dziewczyny. Wprawdzie nie była nie wiadomo jakiej urody, ale miała w sobie coś ciekawego. - Żebyś się tylko w niej nie zakochał, bo będziesz skończony – zaśmiał się, patrząc na fotografię.
- Ok - dopiłem do końca whisky, zgarnąłem zdjęcia i bez słowa pożegnania opuściłem jego gabinet.
Co za palant! No kurcze, co za palant! Znowu każe mi zabijać! Jest mi wstyd nazywać go swoim ojcem. Na pewno bym tak nie mówił, gdybym nie był do tego zmuszony, ale muszę stwarzać pozory. Przygotowywałem się do tej cholernej misji z niemałym obrzydzeniem. Myśl, że kolejny człowiek ma zginąć z mojej ręki rozsadzała mnie od środka. Wolałbym się go pozbyć po swojemu. Wyciągnąć wszystkie jego brudy na wierzch i doprowadzić, by do śmierci gnił w więzieniu. Ale nie, bo szef upodobał sobie całą akcję inaczej.
Zręcznie zapiąłem wszystkie guziki czarnej koszuli i narzuciłem na ramiona czarną marynarkę ze skórzanymi klapami.
- Wyglądasz jak tysiąc dolców Hyung*! - zawołała moja młodsza siostrzyczka, i z hukiem wparowała do mojego pokoju.
- Mogłabyś czasami powiedzieć do brata Oppa**, chłopczyco – położyłem rękę na jej głowie, mierzwiąc lekko jej włosy.
- O... O... opp... Hyung! - krzyknęła i uwiesiła mi się na szyi. - Co dzisiaj kombinujesz?
- Twój Oppa dostał kolejne zadanie od ojca.
- Ooo... Jakie zadanie? - jak zwykle jest podekscytowana wszystkim, co robię. Zawsze zastanawiałem się, dlaczego to właśnie mnie, faceta, który całe dzieciństwo spędził na nauce zabijania, żeby później przez głupią chwilę nieuwagi wylądować w więzieniu, wybrała na swój autorytet.
- Co zrobisz jak ci powiem, że ojciec znowu każe mi zabijać?
- Ach...
- Ach... Dobra, zmykaj stąd. Muszę się przygotować.
- Tak jest Hyung! Już nie przeszkadzam - zasalutowała mi i wyszła z pokoju.
-Ach.. Ta mała przylepa - westchnąłem pod nosem, wkładając pistolet za pas. Wziąłem głęboki oddech i spojrzałem na moje odbicie w lustrze. - Dobra, chłopie, weź się w garść. To nie pierwszy raz, kiedy masz kogoś zabić. Ponadto musisz tylko, kiedy odjedziesz ze sto metrów od chatki, nacisnąć guzik. Wszystko będzie dobrze. Tylko nie możesz spojrzeć na to, co zrobisz, bo padnie Ci na psychę.
- Changmin, już czas! - jeden z młodych mężczyzn, którzy mieli ze mną jechać, zajrzał do mojego pokoju.
- Już idę.
Zaczesałem palcami włosy do tyłu. To będzie ciężki dzień, coś tak czuję... Zawsze, kiedy dostaję takie zlecenia od Kim Jun'a, nie mogę pozbyć się myśli, jaki kiedyś byłem. Męczące... Niesamowicie męczące. Zanim znalazłem się w więzieniu, żyłem z zabijania. Nie, że mi się to nie podobało, wręcz przeciwnie. Kochałem patrzeć kiedy moja ofiara wydawała z siebie swoje ostatnie tchnienie, kiedy nerwowo wierciła się w miejscu skrępowana sznurem, gdy wydawała, stłumione przez knebel krzyki. Ojciec często nazywał mnie Changmin'em rozpruwaczem. Dlaczego? Uwielbiałem pozbywać ludzi życia powoli. Karmiłem się ich cierpieniem. Teraz, jak o tym myślę, mam ochotę skończyć ze sobą. Byłem zwykłym psychopatą.
Ach! Trzepnąłem się w głowę. Idioto, nie myśl o tym. Było, minęło, czasu nie cofniesz. Jedyne, co mi pozostało, to życie z wyrzutami sumienia.
Wziąłem walizkę, w której znajdowały się prototypy zamówionych broni z bombą w środku. Strasznie ciążyła mi w ręce. Czułem, jakby ważyła ponad tonę, ale jednak mogłem ją utrzymać. Z trudem, ale mogłem.

***

Powoli zbliżaliśmy się do umówionego miejsca. Nadszedł czas, by wyzbyć się swoich uczuć. Wziąłem głęboki oddech, zamykając na jakiś czas oczy.
- Changmin, jesteśmy na miejscu.
- Minho, idziesz ze mną, reszta zostaje. Seunghyun, siedzisz za kierownicą, żebyśmy mogli w razie wypadku szybko stąd zwiać.
- Tak jest - usłyszałem barytonowy chórek moich towarzyszy.
Wyszedłem spokojnie z pojazdu, nie mogłem dać po sobie niczego poznać. Znów muszę wrócić do czasów, kiedy zabijałem dla przyjemności. Kim Jun, do czego Ty mnie, cholera, zmuszasz.
Chatka rybacka była obstawiona „gorylami” Tawasaki. Wyglądali dosyć zwyczajnie. Przyodziani w czerń, okularki przeciwsłoneczne i krótkofalówki przy spodniach. Mogę się założyć, że za pasem chowają Colt1911. Są dokładnie tacy sami, jak ochroniarze innych naszych klientów, ale i samego Kim Jun'a. Stojąc przed dwoma mężczyznami, którzy pilnowani głównego wejścia, skłoniłem się lekko, tłumacząc moim biegłym japońskim, kim jestem.
Po chwili oczekiwania wpuścili mnie, ale Minho musiał zaczekać na zewnątrz. Nie miałem pojęcia, dlaczego nie chcieli go wpuścić. W pomieszczeniu unosił się cuchnący zapach starych ryb i tanich papierosów. Nic a nic się tutaj nie zmieniło. Wszystko stało na swoim miejscu, tak, jak to wcześniej zapamiętałem. Z tym domkiem wiążę wiele w miarę miłych wspomnień. Pierwsze pięć lat mojego życia mieszkaliśmy właśnie w Busanie. Raz na jakiś czas przychodziłem tu z rodzicami wędkować. Wtedy jeszcze mama żyła, a ojciec pracował w Niebieskim Domu. Później wszystko się posypało. Ojca bezpodstawnie oskarżono o zabójstwo prezydenta, a matka, cierpiąc na poważną chorobę serca, nie wytrzymała długo w tej sytuacji. Wtedy właśnie ojcu udało się uciec, zbiegliśmy do Tajlandii i zmieniliśmy tożsamość. Od tamtej pory kończą się wszelkie miłe wspomnienia z Kim Jun'em.
- Kurcze - warknąłem pod nosem, skłaniając się lekko przed Tawasaki, podczas, gdy z zewnątrz dobiegły mnie wystrzały z rewolwerów.
- Siadaj proszę. Teraz zależy od Ciebie, czy będziesz współpracował, czy postanowisz się sprzeciwiać. Zrozumiano?
Skinąłem głową, a po chwili mój wzrok padł na posiwiałego Japończyka. Ciała mu nie brakowało, to fakt. Miał na sobie granatowy garnitur i rozpiętą przy szyi białą koszulę. Srebrny zegarek ciasno opinał jego nadgarstek. Ohydne. Jak można się tak zapuścić!
- Gdzie jest wasza nora? - kobiecy głos dobiegł zza moich pleców. Jeżeli będzie wyglądać tak samo, jak ten Japończyk, to chyba się zabiję.
- Taki z ciebie genialny agent, a od razu skaczesz facetowi do gardła - Tawasaki parsknął obrzydliwym rechotem, gdy ta przyłożyła nóż do mojej szyi. - Dowiedziałabyś się parę rzeczy, a nie tak opryskliwie odnosisz się do naszego gościa. Spójrzmy prawdzie w oczy. Nie ma gdzie uciec. Tak więc zacznijmy od początku. Usiądź sobie wygodnie, a Ty zabierz od niego ten nóż.
- Dobrze.. - mruknęła cicho i odsunęła się, jak mi się wydaje maksymalnie krok dalej.
- Jakie jest Twoje podejście do szefa? Pewnie jesteś jego wiernym pieskiem.
- Jest moim ojc...
- Ohohohohoo.. A to ciekawe! - przerwał mi w połowie słowa śmiejąc się tak parszywie, że aż robiło mi się niedobrze.
- ... Nie nawidz...
- To jeszcze lepsze! No synu, widzę, że jednak się dogadamy.
Parsknąłem cicho śmiechem, odwracając głowę w drugą stronę. Widok tego tłuściocha przyprawiał mnie o mdłości.
- Powiedz coś o waszym biznesie. Przyda nam się kilka informacji.
- Jestem jego prawą ręką. To mi najbardziej ufa... Będę z wami współpracował, jeśli pomożecie mi się go pozbyć – szczerze powiedziawszy ten grubas i jego ludzie mogą mi się przydać. Tylko jak ich tutaj przekabacić na swoją stronę?
- To będzie łatwiejsze niż myślałem - facet z blizną na policzku, ten, którego wcześniej widziałem na zdjęciu, wyłonił się z cienia za Kaname. Szrama na jego twarzy wygląda jeszcze gorzej niż na zdjęciu. Jak też można było się spodziewać, cały był odziany w czerń, to chyba jakiś standard.
- Też tak myślę... - Japończyk zaczął gładzić jego udo, aż w końcu zacisnął palce na jego pośladku. O bogowie! Skrzywiłem się w obrzydzeniu. Jeszcze przyszło mi zadawać się z homoseksualistami! Chyba musiałem nieźle narozrabiać w poprzednim życiu.
- Musisz się z tym oswoić... - cichy kobiecy śmiech dotarł do moich uszu. Obróciłem się nieznacznie... To ona.. Ta dziewczyna ze zdjęcia. Przecież niby jest policjantką, w takim razie co tutaj robi?
- Ooo... W końcu się pojawiła nasza księżniczka! Siadaj... - Tawasaki poklepał fotel stojący niedaleko niego. - A Ty młody, może nam pokażesz prototypy broni?
- O cholera! - zakląłem pod nosem, zerkając w kierunku walizki, w której była bomba.
***
Minęły już dwa tygodnie, a oni jak obiecali się odezwać, tak zatrzymało się to tylko na pustych słowach. Zresztą nie tylko ja zostałem oszukany, „policjantka” również.
- Barman! Jeszcze raz to samo.. - wydukałem bawiąc się kostkami lodu w szklaneczce po whisky.
- Zalewasz smutki alkoholem? - ten sam cichy śmiech, jak za pierwszym razem.
- Cześć ____.
- Coś taki zmarnowany?
- Mam dosyć czekania! Niech oni w końcu coś zrobią! Ile jeszcze mamy na nich czekać?! Zaraz wszystko sam załatwię - nerwowo uderzyłem pięścią w blat.
- Bez nerwów... Właściwie to skontaktowali się ze mną... W sumie jeszcze nie tak dawno temu.
- Dlaczego nic mi nie powiedziałaś!?
- Nie chcieli ciebie w to mieszać. Mógłbyś zostać złapany razem z resztą, biorąc pod uwagę, że jesteś synem Kim Jun'a - wzięła moją szklaneczkę whisky i upiła drobny łyk, krzywiąc się lekko. - Mógłbyś zmienić gust, jeśli chodzi o alkohol?
- A kto ci każe to pić? Wracając do tematu... Podczas naszej rozmowy ustalaliśmy, co innego, to ja miałem zabić Kim Jun'a. Co oni kombinują?
- Aż tak wtajemniczona w te szczegóły nie jestem, ale pomimo wszystko nie wydaje mi się, że po prostu pominą Twoją osobę w tej misji. Na pewno pójdziesz razem z nimi, przecież potrzebują kogoś, kto zna doskonale norę Kim Jun'a. Nie sądzisz?
- Może i masz racje...
- Ale...?
- Nie, nic.
Nie mogą tak po prostu zignorować mojej osoby. Można by powiedzieć, że jestem dla nich zbyt cenny. Zresztą spójrzmy prawdzie w oczy, to ja mogę zdecydować, w której chwili będą mieli wtargnąć do gabinetu Kim Jun'a. Cała ta sytuacja strasznie mnie irytowała. Cholera... Szczerze powiedziawszy właśnie dlatego wolę działać w pojedynkę. Już dawno miałbym wszystko z głowy. Załatwiłbym wszystko od razu po powrocie do domu. A tak muszę „cierpliwie” czekać na jakiś znak. Może rzeczywiście mnie wrobili. Nie, najmocniej przepraszam... Nas wrobili. W końcu zostali zatrzymani przez ____. Mieli zostać zamknięci, ale wykorzystała ich, żeby się do mnie dostać. No cóż, udało się jej, ale przez to straciła znacznie gorszych typów.
Nawet nie zauważyłem, kiedy ____ odeszła. Zostawiła mnie z pustą szklanką po whisky. Ha! Wypiła i po prostu sobie poszła. Wstałem, lekko chwiejnym krokiem podszedłem do wyjścia, po drodze zaczepiając, stojącą przy drzwiach, śliczną dziewczynę. Moje myśli były kompletnie przyćmione alkoholem. Już nawet nie pamiętam, ile wypiłem. Wysunąłem z kieszeni telefon i zadzwoniłem po kierowcę. Długo nie musiałem czekać, z czego bardzo się cieszę, bo moja śliczna koleżanka, SunYe, była piekielnie niecierpliwa.
- Co to do cholery ma być?
- Zaskoczony? - ____ spojrzała na mnie z pogardą, biorąc kluczyki do mojego samochodu.
Co jej się tak nagle stało? Jeszcze nie tak dawno śmiała się ze mną, a teraz? Wygląda, jakby chciała mnie zabić. Co ja takiego zrobiłem?!
- Długo mam jeszcze na was czekać? Mam też innych klientów - warknęła z wnętrza samochodu, strzelając we mnie piorunami. Jak ona mnie teraz denerwuje. Otworzyłem drzwi dziewczynie i sam wszedłem do pojazdu. ____ od razu ruszyła, szarpiąc niemiłosiernie samochodem. Ach ta kobieta!
SunYe składała zachłanne pocałunki na mojej szyi i torsie, a ja tylko patrzyłem na odbicie HyoSung w lusterku.
- Gdzie was zawieźć?
- Hotel King.
Suche, drętwe pytanie i odpowiedź. Kompletnie wyprane z jakichkolwiek uczuć. Tak bardzo męczące. Wolę ją uśmiechniętą, zawsze radosną. Ponurość zdecydowanie jej nie służy. Ale zaraz! Po co ja się tym w ogóle przejmuję? Czy ja jestem jej chłopakiem? Narzeczonym? Mężem? Kimkolwiek związanym z nią uczuciowo? Nie! Więc dlaczego tak bardzo się tym zmartwiłem? W głowie miałem mętlik.
Odwróciłem się gwałtownie i wpiłem się w usta ślicznej SunYe. Jak za dotknięciem magicznej różdżki ____ skręciła tak gwałtownie, że aż mnie trochę zemdliło i wylądowałem z głową przy otwartym oknie.
- Oppa! Oppa! Wszystko w porządku? - SunYe gładziła moje plecy, piszcząc niemalże przerażonym głosikiem.
- ____! Po jaką cholerę tak mocno skręcałaś?! - warknąłem w kierunku mojego kierowcy.
- Właśnie! Zwariowałaś?!
O słodki Jezu! Taka śliczna, a taka głupiutka. ____ zatrzymała się na przystanku autobusowym i wyleciawszy z samochodu, jak błyskawica, wyciągnęła SunYe na zewnątrz.
- Co jest?! Zostaw mnie! Puść mnie! Słyszysz?!
- ____ co ty wyprawiasz?
- Wsiadaj do samochodu!
- Co proszę? - spojrzałem na nią krzywo i wsiadłem do tego samochodu, trzaskając drzwiami.
- Taxi! Taxi! - krzyczała wymachując ręką. Wreszcie jakiś kierowca się zatrzymał, a ____ najzwyklej w świecie wepchnęła SunYe do środka i wróciła do samochodu.
- O co Ci chodzi? - patrzyłem na nią, kompletnie nie wiedząc, co się dzieje. - Co jest grane?
- Zamknij się w końcu, ok?!
Wzdrygnąłem się. Wciąż nie mogłem wyjść z szoku. Jeszcze jej nie widziałem od tej strony... Co nie oznacza, że mi się to nie podoba, wręcz przeciwnie. To było ciekawe... Doświadczenie?
- O co chodzi? - szepnąłem, lekko wychylając się zza siedzenia kierowcy. Kątem oka ujrzałem znak ponad ulicą. Seoul!? - Gdzie ty, do cholery jasnej, jedziesz?
- Mówiłam Ci, żebyś się zamknął? - warknęła przez zaciśnięte zęby. - Połóż się spać. Niech ten alkohol z Ciebie wyparuje...
- Ach...
Nie można się z nią teraz kłócić. Kobieta ma ostry charakter, nie ma co. Położyłem się na tylnych siedzeniach, skupiając się na doglądaniu jej. Miała piękne włosy... Jeszcze nigdy nie podobały mi się włosy kobiety tak, jak teraz. Jej cudowne, pełne usta, lekko zaróżowione policzki, jasna cera. Jest cudowna. Ale najpiękniejsze są jej oczy - nieziemskie, posiadające niesamowitą głębię. Błyszczące, jak gdyby zostały skryte w nich wszystkie gwiazdy. Westchnąłem cicho pogrążony w zadumie. I nagle... Bach! Oberwałem jakimś zawiniątkiem w twarz.
- Co to? - wymamrotałem, zdejmując to coś z siebie.
- Koc. Przykryj się, bo się przeziębisz.
O! Taka kochana, taka troskliwa... Kurcze! Chłopie, aleś się rozkleił, gorzej niż rozgotowany ryż. Jestem zabójcą, dilerem broni. Po co mi miłość? Kobiety są dla mnie ważne tylko pod względem zaspokajania potrzeb seksualnych. Cóż taka prawda, okrutna, ale prawda.
____ grzebała w schowku, pewnie szukała innej płyty, bo aktualnie w odtwarzaczu była chyba jakaś płytka z ostrymi rockowymi brzmieniami. Aaaa... nie myliłem się. Już po chwili cały samochód wypełniła słodka melodia kompozycji Yiurma'y. Aż powieki same się zamykają...

***

- Ej! Wstawaj! Chyba, że chcesz, żeby Twoja laleczka zginęła? - głos jakiegoś typa wybudził mnie ze snu. Uchyliłem lekko powieki i rozejrzałem się dookoła. Leżałem, z nogami skrępowanymi sznurami, w jakiejś zatęchłej piwnicy. W powietrzu unosił się smród wilgoci i cygaretek. Boże drogi, można się udusić. Dopiero po jakiejś chwili moje oczy przyzwyczaiły się do panującego w pomieszczeniu półmroku. Dosłownie kawałek dalej, naprzeciwko mnie, leżała skulona ____. Cała posiniaczona, z jej wargi płynęła stróżka krwi. Co oni, do cholery, jej zrobili?!
- Oo! Szefie, obudził się.
Czy to...? Ten parszywy typ, ten Japończyk? Co on tu, do diabła, robi? Dlaczego doprowadził ____ do takiego stanu? Zaraz... szefie? Do kogo on...?
- No nareszcie synu. Długo musieliśmy czekać, aż się obudzisz – ten głos rozpoznałbym wszędzie. Kim Jun.
- Kim Jun, ty... - wydarłem się i zaraz dostałem po brzuchu metalową pałką. - Ach! - zwinąłem się w pół. Czułem, jak ból pali mnie od wnętrza. - Ty... - wysyczałem przez zęby. Kolejne uderzenie. Ból niemiłosiernie palił moją skórę, czułem się trochę, jakby mnie żywcem z niej obierali. Ten tyran, Kim Jun, zabiję go, tylko najpierw muszę się pozbyć tego gościa z blizną, który okłada mnie pałką i Tawasaki. Poza nimi nikogo więcej tu nie było. Dziwne, zwykle obstawieni swoimi ochroniarzami z każdej strony teraz sami, bez, jakiejkolwiek ochrony. Bawi mnie ich bezmyślność.
Uniosłem się lekko na rękach nie spuszczając wzroku z ____. Ten typ już stał nade mną z zamiarem uderzenia po raz kolejny, ale Kim Jun go zatrzymał.
- Zostaw go. I tak nic nie zrobi.
Niemalże doczołgałem się do ____. Leżała tam, jak, gdyby nigdy nic. Pewnie już dawno temu straciła przytomność. Biedna. Wyglądała niemalże, jak upadły anioł. Cała pobita, w siniakach, cienkie stróżki krwi ciekły z niewielkich ran na ciele ____. Boże drogi, co oni ci zrobili? Przecież te wszystkie zranienia będą się goić tygodniami. Kosmyk włosów, który zabłądził przy ustach założyłem za jej ucho. Zgarnąłem dziewczynę w ramiona, gładząc ostrożnie poobijane plecy. Pojedyncze łzy spływały po moich policzkach. Tuliłem ją do siebie próbując zrozumieć swoje zachowanie. Gdybym odmówił ojcu zrealizowania zadania nie znaleźlibyśmy się w takiej sytuacji. Phi... Ojcu? Mogę go w ogóle tak nazwać? Nie wydaje mi się, że mogę tak mówić facetowi, który właśnie mierzy do mnie z rewolweru.
Ułożyłem ostrożnie ____ na podłodze. W końcu jestem seryjnym mordercą. Przecież zabijanie sprawia mi jedynie przyjemność. Nawet Kim Jun wspominał, że jestem tym najlepszym z najlepszych. To nic, że od ostatniego zabójstwa minęło szmat czasu. Zapewne nie utraciłem jeszcze moich umiejętności. Cóż więc zmieni pozbycie się jeszcze trzech osób? Moje wyrzuty sumienia wcale nie przybiorą na sile, tym bardziej, że muszę pozbyć się takich okropnych typów.
Podniosłem się z podłogi, zgrabnie chowając ból jaki czułem w dolnej partii pleców i brzucha. Podszedłem do gościa z blizną. Kątem oka widziałem jak Kim Jun powstrzymuje go od działania. Jednym ruchem dłoni ukręciłem mu kark. Niemożliwe? Ależ skąd, dla mnie wszystko jest możliwe. Tym bardziej, że doprowadzili ____ do takiego stanu, w jakim się obecnie znajduję.
Bezwładne ciało pionka mojego ojca opadło na chłodną podłogę piwnicy. Tawasaki ogarnęło niemałe zdziwienie. Ha! Komiczne! Wygląda jak przerażona mysz. W jego oczach malował się strach i... ból? Ach! Racja, przecież to jego kochanek.
- Popełnisz samobójstwo, jako nieszczęśliwy kochanek? Nie wiem, czy mam marnować na ciebie czas - parsknąłem gromkim śmiechem, gdy Kaname padł na kolana przy ciele gościa z blizną. Kim Jun jeszcze nigdy nie widział na własne oczy, jak zabijam. Może to i lepiej.
Podszedłem do niego i jednym zgrabnym ruchem odebrałem mu rewolwer, celując w niego od razu.
- Changmin... - dotarł do mnie niemrawy szept dziewczyny. Obróciłem się gwałtownie w jej stronę, podbiegając jak najszybciej.
____, wszystko w porządku? Gdzie Cię...
Wystrzał z rewolweru kompletnie zbił mnie z tropu. Kto to? Ojciec miał jeszcze jedną broń? Niemożliwe, nigdy nie nosi przy sobie dwóch. Wszystko działo się, jak w zwolnionym tempie. Obróciłem się nieznacznie. Tawasaki celował we mnie. Widziałem, jak strzała zmierza w moim kierunku, ale wiedziałem, że nie zdołam uciec... Ciężkie ukucie... Trafił... Może i nie tam, gdzie chciał, ale na pewno ograniczy to moje działanie. Przeszywający ból rozszedł się po mojej lewej nodze.
- Tawasaki.. Ty.. - chwyciłem kurczowo moje udo zatapiając palce w rosnącej kałuży krwi.
Kim Jun pobiegł do niego kulejąc i odebrawszy broń strzelił mu prosto między oczy. Może jeszcze została w nim jakaś cząstka ojcostwa?
- Changmin... Wszystko w porządku? - ____ podeszła do mnie mimo swojego tragicznego stanu.
- Jak można tak nieudolnie strzelać? Nieprawdaż synu?
- A już myślałem, że drzemie w tobie jakaś cząstka ojcostwa. Jak mogłem być taki naiwny? Przecież ty nigdy nie byłeś dla mnie, jak prawdziwy ojciec.
- Zamknij się!
Zmierzyłem go swym obojętnym spojrzeniem. Z niesamowitą szybkością, jak na niego, wymierzył we mnie lufą rewolweru. Sam czym prędzej podniosłem z podłogi pistolet i uczyniłem to samo celując w niego.
- Powinienem zabić ciebie, czy może twoją dziewczynę? - parsknął śmiechem wlepiające we mnie niemalże wyzywające spojrzenie. - Dziewczynę... - powtórzył z obrzydzeniem. - Jak myślisz Changminie, kto cię tu przywiózł, hm?
Staliśmy tak ciskając w siebie piorunami. Pistolet drżał w moich dłoniach. Jak śmie twierdzić, że ____ mogłaby mnie, ot tak tutaj przywieźć? Nawet jeśli byłaby to najszczersza prawda, w słowa wypowiedziane z jego ust nigdy już nie uwierzę. W końcu nie wytrzymałem i z lekkim oporem, zaciskając powieki, nacisnąłem spust. On zrobił to samo.
I to by było na tyle. Wielki koniec ojca i syna. Spójrzmy prawdzie w oczy, nasze życie było parszywe. Co za ojciec byłby dumny ze swojego syna, który siedział w więzieniu? Ale i również, co za syn kochałby, zakochanego w brudnych pieniądzach ojca? Spędziliśmy resztę życia nienawidząc siebie na wzajem.
Czy tak właśnie wygląda śmierć? Gdybym wiedział, że kompletnie nic nie poczuję to bym się jej tak bardzo nie bał... Zaraz... Otworzyłem gwałtownie oczy. Nic mi nie jest, oprócz postrzału w nogę nie mam żadnej innej rany. Tuż obok mnie leżała ____. Z jej boku sączyła się krew. Padłem na kolana, biorąc dziewczynę w ramiona.
- Czemu to zrobiłaś? - jęknąłem zachrypniętym głosem, tuląc ją do siebie. - Dlaczego?
- Ćiiii... - szepnęła przykładając dłoń do mojego policzka. Splotłem nasze palce razem. - Wszystko w porządku... Na prawdę, w porządku.
Pochyliłem się nad jej drobną twarzą i złączyłem nasze usta w delikatnym pocałunku zmieszanym z łzami. Bałem się, że właśnie w tym momencie mogę ją stracić. Jak mogłem być wcześniej tak ślepym i nie zauważyć tego, jak bardzo kocham tę dziewczynę. Nie wierzę. Nie wierzę w swoją głupotę.
- Nie odchodź... ____, nie odchodź... - szepnąłem, kiedy mimowolnie skurczyły się jej mięśnie.
- Twój dotyk na mojej ręce... Twoje usta przy moim uchu... Twój oddech muskający moją skórę... - westchnęła cicho, przymykając oczy. - Twoje serce przy moim sercu... - jej głowa bezwładnie opadła na moje ramię. Nie wierzę... Nie, nie, nie, nie...
- Niee... Nie... ____ nie zasypiaj... Nie!

Komentarze

  1. Cieszę się, że wrzuciłaś znowu. Ale czemu usunęłaś końcówkę? Była taka cudowna :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Cóż... Szczerze powiedziawszy na konkurs wysyłałam opowiadanie 100% oparte na melodramacie. Przez ten czas zapomniałam jakie wykreowałam zakończenie na blogu i już nie chciałam mieszać.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nominowałam cię do Liebster Award! ♥
    Szczegóły u mnie na blogu. http://mylittledreamsmylittleworld.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty