It's More Real Than Me




Postacie: Bobby,
Gatunek: melodramat, psychologiczny, erotyka
Opis: "Nie będę Cię szczypał skarbie. To bardziej realne ode mnie - zaśmiał się."

***

- Bobby~ - westchnęła wesoło, przytulając się do chłopaka.
- No cześć skarbie - ucałował delikatnie jej głowę.
- Co dzisiaj robimy?
- Zrobimy sobie piknik - pokazał dziewczynie koszyk z przygotowanym posiłkiem. - Pojedziemy w pewne fajne miejsce, spodoba ci się... Ale Ty prowadzisz. 
- Dlaczego to ja zawszę muszę prowadzić? - mruknęła nadąsana. 
- Lubię patrzeć na moją ukochaną za kierownicą. 
- No dobrze - od razu na jej ustach pojawił się uśmiech.
Chwycili się za ręce i ruszyli w kierunku samochodu, który stał niedaleko miejsca ich spotkania. 
Przechodnie patrzyli na nich z dziwnymi minami, kręcąc głowami, tylko ci, którzy znali dziewczynę witali się serdecznie z nią i z jej ukochanym. Młoda kobieta była już przyzwyczajona do dziwnych spojrzeń i nauczyła się je ignorować. Co nie znaczyło, że nie zawsze dobrze się z tym czuła. Dziś był właśnie taki dzień. Chciała, jak najszybciej zaszyć się gdzieś razem z Bobby'm.
- Znów masz zimne dłonie - zauważyła, patrząc z troską na Bobby'ego.
- Jeszcze się do tego nie przyzwyczaiłaś kotek?
W odpowiedzi tylko pokręciła przecząco głową. Wkrótce oboje wsiedli do samochodu. Bobby instruował dziewczynę, gdzie dokładnie ma jechać. Zbyt wiele czasu nie minęło, a już byli na miejscu.
- To tutaj? - spytała zdziwiona.
- Prawie. Tutaj zostawimy samochód. 
- Ohhh... 
Skinęła głową, w głębi duszy dziękując Bogu za to, że nie musi siedzieć w lesie. Już od wielu lat przeraźliwie bała się dłuższego pobytu w lesie, a to wszystko przez idiotyczny horror, który przypadkowo obejrzała będąc brzdącem. 
- To w takim razie, gdzie idziemy? - dopytywała.
- Zobaczysz... - zamknął drzwi, kiedy już wyszła z samochodu. Trzymając koszyk w jednej ręce, wyciągnął drugą w jej kierunku. Ta od razu ją ujęła i z uśmiechem na ustach ruszyła za Bobby'm. 
W powietrzu unosił się zapach żywicy i mchu. Przechodzili przez mały, lecz gęsty zagajnik. Cieszyła się, że akurat dzisiaj założyła długie, czarne spodnie i bluzę z długim rękawem, bo zapewne, gdyby była ubrana inaczej, już miałaby masę zadrapań na rękach i nogach. A teraz jedynie bluza może na tym ucierpieć, ze względu na swój jasny kolor. Ale tym się nie przejmowała, cieszyła się, że cały dzień może spędzić z Bobby'm. 
Po chwili wygramolili się z lasu i wyszli na niewielką, rozświetloną słońcem polanę. Cała była pokryta trawą w kolorze soczystej zieleni, makami, chabrami i rumiankiem. W samym centrum rosła potężnych rozmiarów płacząca wierzba. Łąka była w kształcie koła, na jej granicach rosły wielkie świerki, drzewa daglezji, stare dęby i buki. Dziewczyna była pod ogromnym wrażeniem tego co zobaczyła.
- Bobby... Uszczypnij mnie, bo chyba śnię. To takie nierealne - westchnęła cicho.
- Nie będę Cię szczypał skarbie. To bardziej realne ode mnie - zaśmiał się. 

***

- Co ostatnio robiliście? Opowiedz mi - pan Kim patrzył przyjaźnie na dziewczynę. 
- Hmm... Pojechaliśmy na piknik. 
- Znowu Ty prowadziłaś?
- Tak - skinęła głową.- Powiedział, że lubi patrzeć na mnie, gdy prowadzę... - przerwała, słysząc dźwięk telefonu. - Przepraszam, muszę odebrać. 
- Kotek?
- Bobby! Już lepiej się czujesz?
- Tak, ale... musimy się spotkać. Czekam u Ciebie w domu.
Rozłączył się.
- Panie Kim, przepraszam, ale muszę już iść.
- Dobrze, widzimy się jutro o tej samej godzinie. 
Dziewczyna skinęła głową i wyleciała z gabinetu jak burza. Wiele czasu nie minęło, a już wbiegała po schodach do swojego mieszkania. Szybko otworzyła drzwi, zdjęła buty i płaszczyk. W mieszkaniu było ciemno i cicho, jakby tak naprawdę nikogo w nim nie było. Jedyne źródła światła, jakie w nim były to rozpalone świeczki poukładane na podłodze, na kształt ścieżki. Powoli szła wyznaczoną drogą, aż dotarła do salonu. Podłoga była usłana płatkami róż, a wśród nich stał Bobby wpatrzony w dziewczynę, jak w najpiękniejszy cud świata. Wyciągnął rękę w jej kierunku, a ta podeszła szybciej i wtuliła się w ukochanego.
- Bobby, co ty wyprawiasz? - zaśmiała się cichutko.
- Ćiiii... Nie psuj klimatu skarbie... - pocałował ją czule, po czym odgarnął zabłąkany kosmyk włosów z jej twarzy i założył go za ucho. - Jesteśmy ze sobą nieprzerwanie od czterech lat... Przez ten czas zdołałem utwierdzić się w przekonaniu, jak bardzo Cię kocham... Uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną? - przyklęknął na jedno kolano, otwierając pudełko z pierścionkiem.
W jej oczach w ułamku sekundy pojawiły się łzy. Nie mogąc nic z siebie wydusić, jedynie skinęła głową. Bobby z uśmiechem na ustach nałożył pierścionek na jej serdeczny palec. Przyciągnął dziewczynę do siebie, składając na jej ustach z każdą chwilą coraz bardziej namiętne pocałunki.
Objęła jego szyję, a on swoje ręce zsunął na jej biodra. Rozpalał ją pocałunkiem pełnym pasji i miłości. Jego ciepły oddech owiewał jej szyję...

***

- Oświadczył mi się panie Kim - dziewczyna z radością pokazała pierścionek mężczyźnie. 
- ____, nic nie widzę. 
- Jak to? Nie widzi pan, jaki jest śliczny? Srebrny z drobnymi kryształkami. Jak może pan tego nie widzieć? Ohh... To było takie wspaniałe uczucie. Po czterech latach mi się oświadczył. 
- Jak go poznałaś? 
- To było, gdy zostałam wepchnięta do jeziora, a wie pan, że nie umiem pływać. Uratował mnie. 
- ____, muszę Ci coś powiedzieć, ale słuchaj mnie uważnie, dobrze?
- Mhm... - skinęła głową. 
- Bobby nie istnieje, gdy do ciebie dzwoni, ja nic nie słyszę, podałaś mi jego numer, taki numer nie istnieje, pierścionka nie widzę... ____ jesteś chora. Musimy podjąć leczenie. 
- Nie... nie... nie. Kłamie pan. Panie Kim, jak może mówić pan takie rzeczy. 
- ____, jestem psychiatrą. Nie mówię tego, ot tak, bo mi się podoba. To jest poważna choroba, może zaszkodzić nie tylko Tobie, ale także ludziom z twojego otoczenia. 
- Nie wierzę panu! 
- Przyjrzyj się dokładnie Bobby'emu i zobacz, czy jest coś co ci nie pasuje. 
- Nie wierzę panu! - powtórzyła histerycznie i wybiegła z gabinetu. 
Wyszła z budynku i oparła się o latarnię. Sama zaprzeczała prawdzie. Nie wiedziała, czy ma wierzyć doktorowi Kim, czy samej sobie. Uderzyła pięścią w latarnię, aż pobladły jej knykcie. Roztrzęsiona wsiadła do swojego samochodu i ruszyła w nie określonym kierunku. Chciała zapomnieć o tym co powiedział jej doktor Kim. Chciała wyrzucić to z głowy. Szybko jadąc nie zauważyła Bobby'ego wchodzącego na przejście dla pieszych. Uderzyła w niego z ogromną siłą. Chłopak leżał na ulicy. Z jego głowy ciągnęła się stróżka krwi. Wybiegła z samochodu i padła obok Bobby'ego. 
- Bobby... Bobby skarbie, nie umieraj... - mówiła do niego, dławiąc się łzami. 
- ____, choć ze mną - doktor Kim położył jej rękę na ramieniu. Całą drogę jechał za nią, czuł, że coś może się wydarzyć. 
- Bobby... on umrze... Zrób coś!
Przechodnie, którzy zebrali się wokół nich patrzyli na dziewczynę jak na największe dziwactwo. 
- Mamo, czemu ta ani płacze? - do doktora Kim dotarł szept małego dziecka. 
- Weźcie ją - doktor Kim nakazał dwóm pielęgniarzom.
- Nie! Bobby! Jesteście potworami! On umrze! - wrzeszczała histerycznie, gdy mężczyźni odciągali ją od  ukochanego.

***

Siedziała na łóżku szpitalnym, rękoma obejmując nogi. Bobby przysiadł na brzegu jej łóżka.
- Dlaczego wszyscy usiłują mi wmówić, że nie istniejesz?
- Nie wiem, nie warto im wierzyć - gładził delikatnie dłonią jej policzek.
- Bobby... Boję się.
- Czego? - przytulił ją do siebie.
- Tego, że to wszystko o czym mówią jest prawdą. Tego, że jestem schizofreniczką, a ty tak na prawdę nie istniejesz - po jej policzkach spływały łzy.
Wtuliła się mocno w ukochanego, tak, jakby nigdy już nie chciała go puścić. Gładził dłonią jej policzek.
- Bobby, znów masz zimne ręce - zaniepokoiła się nieco.
Woda z włosów chłopaka powoli kapała na łóżko. ____ patrzyła na spadające kropelki.
"Przyjrzyj się dokładnie Bobby'emu i zobacz, czy jest coś co ci nie pasuje." - parę dni temu właśnie tak powiedział doktor Kim.
Dziewczyna zaczęła się zastanawiać, czy właśnie o takie coś chodziło. Po woli zaczęła sobie przypominać każdą chwilę spędzoną z Bobby. Zawsze miał mokre włosy i to tak mokre, jakby dopiero wyszedł spod prysznica. Do tego zimne ręce niemalże, jak u trupa.
Chwyciła leżący nieopodal ręcznik i nałożyła mu go na głowę. Łzy spływające strużkami po jej policzkach teraz płynęły bezustannie. Zaczęła wycierać jego głowę i osuszać włosy.
- B-Bobby... - łkała cicho, wiedząc, że to już koniec.
Gdy jego włosy były już całkiem suche, wtuliła się w niego mocno. Teraz już czuła, że tak na prawdę go nie ma, czuła, że to co obejmuje to jedynie powietrze, ale chciała wierzyć w to, że siedzi tuż przed nią. Z mocno zaciśniętymi powiekami tuliła powietrze.
- ____, nie płacz, postaraj się zapomnieć o mnie. Zawsze będę Cię kochał - ucałował jej czoło i rozmył się w powietrzu.


Hari ♥

Komentarze

  1. Chciałam napisać tu jakiś ciekawy komentarz, ale aż mi słów zabrakło, kiedy skończyłam czytać O__O Taki lekki dreszczyk czuję xD Mogę tylko powiedzieć, że to było świetne i no... jak zawsze moje wypowiedzi są bez sensu XD Ale cholernie mi się podobało ^^
    HWAITING! ^3^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak te "bezsensowne" komentarze mnie motywują. :**

      Usuń
    2. A no to w takim razie... WIĘCEJ BEZSENSOWNYCH KOMENTARZY! XD

      Usuń
  2. Bobby ;___; Ej, mój Bobby... Jak to nie istnieje? No halo? Niech ktoś powie coś powie, no weźcie... No ale Bobby...
    OMG więcej, chcę więcej!
    Weeeny!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Piękne, naprawdę. :)
    Ciekawy pomysł, nie wpadłabym na coś takiego.
    Bobby <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja - pie - rdziele..... Zarąbisty ;-;

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty