Go wild Honey!
Główne postacie: Jay Park
Postacie poboczne: członkowie mafii
Gatunek: sensacyjny, akcja, romans, erotyka
Opis: Jaebeom zostaje ostatecznie zaciągnięty do Yakuzy, największej mafii na całym świecie. Co się stanie po wstąpieniu w szeregi gangu? Czego nowego się dowie o swoim zmarłym ojcu?
***
Już za chwilę miała się odbyć ceremonia inicjacyjna sakazukigoto. Ojciec już wcześniej ogłosił Oyabun, że gdy skończę 25 lat wstąpię w szeregi Yakuza. Co roku, w każde urodziny ojciec przypominał mi, że zostaje coraz mniej czasu do wstąpienia w szeregi japońskiego gangu. Z czasem dowiedziałem się, że zostałem im tak jakby sprzedany, ale i tę informację wyciągnąłem od matki. Chyba do końca życia nie zapomnę jej łez wzbierających się w kącikach oczu. A do tego doszła jeszcze śmierć ojca.
Wczoraj, gdy jak co dzień usiedliśmy do kolacji niby miało być tak jak zawsze: spokojny posiłek w rodzinnym gronie. Jednak już od samego rana panowała dziwna atmosfera. Wszyscy siedzieli jak na szpilkach, bo to właśnie następnego dnia miał być dzień moich 25. urodzin. Ale to właśnie podczas kolacji kilkoro wakashu wtargnęli do naszego domu. Chwytając mnie pod pachy wyciągnęli mnie z domu. Ostatnie co widziałem to zapłakane twarze mojej matki i sióstr.
Tak dzisiaj, w dzień moich urodzin, jestem wprowadzany do przyciemnionego pomieszczenia. Usadzili mnie na przeciwko przysadzistego mężczyzny, który jest tutaj najwidoczniej Oyabun. Całe jego ciało pokryte było tatuażami przedstawiającymi symbole zwierząt i motywy z mitologii japońskiej. Jego postać nieco mnie przerażała. Z daleka już, jak tu wchodziłem, można było dostrzec, że facet dzierży w swoich dłoniach ogromną władzę. Co jak co, ale bycie szefem tak licznej mafii, żeby aż została wpisana do Księgi rekordów Guinnessa... to jest coś. Yakuza, jest jednym z najstraszniejszych gangów, ale mimo tego działa całkiem legalnie, ba, nawet numer do szefa można znaleźć w książce telefonicznej, gdybyś zapomniał. Trochę to przerażające, ale cóż począć.
Azukarinin usiadł tuż obok nas i przygotowywał napój, który miałem, razem z Oyabun, wypić. O ile się dobrze orientuje było to sake, ale... staruszek dosypał do tego soli i... O cholera! Czy to były rybie łuski?! Chyba zaraz puszczę pawia...
Mężczyzna ostrożnie przelał do naczyń ten piekielny napój. Aż odetchnąłem z ulgą, gdy dostałem filiżankę, w której było o wiele mniej napoju, niż u Oyabun, bo ten miał naczynie zapełnione po same brzegi. Wzorując się tym co robi sam szef upiłem niewielki łyk tego... Fujjj... O bogowie! Jakie to paskudne!
Po chwili szef skierował swoją filiżankę w moją stronę, więc uczyniłem to samo. O nie! Jak teraz będą kazali mi wypić to do dna, to tym razem na pewno zwymiotuję. Spojrzałem niepewnie do naczynia. Było w nim o wiele więcej trunku, niż miałem wcześniej. Stary, musisz być twardy, przetrwasz to, najwyżej będziesz wymiotował godzinami, ale musisz to zrobić. Ku mojej uciesze Oyabun upił tylko kolejny niewielki łyk tego okropieństwa, więc zrobiłem to samo.
- W ten właśnie sposób przypieczętowałeś swoją przynależności do naszej rodziny. Od dziś jesteś szeregowym Jaebeom Park. Teraz kolej na przysięgę, powtarzaj za mną - azukarinin zaczynał mnie stopniowo przerażać, niby sympatyczny staruszek, ale głos ma nieprzyjemny. - Ja szeregowy Jaebeom Park...
- Ja szeregowy Jaebeom Park...
- ... ślubuję lojalność wobec mojego wodza...
- ... ślubuję lojalność wobec mojego wodza...
- ... kolegów z grupy...
- ... kolegów z grupy...
- ... i samej organizacji Yakuza.
- ... i samej organizacji Yakuza.
- Jay-chan... - zaczął sam Oyabun, patrząc aż nazbyt opiekuńczo na mnie. Zwrócił się do mnie tak samo jak miał to w zwyczaju robić mój ojciec. - Musisz pamiętać, że nie masz prawa zbliżyć się do kobiety innego brata Yakuzy, a szczególnie mojej, rozumiemy się? Bo jak nie... - nie dokończył, ale za to zilustrował. Po prostu będzie kulka w łeb.
Po całym ciele przeszły mnie ciarki. Tych ludzi w Yakuzie jest tak wielu, co jeśli miłość sama wybierze i padnie na kobietę jakiegoś wakashu? Od razu będzie już po mnie. Ale miejmy nadzieję, że tak się nie stanie.
Odprowadzono mnie do przydzielonego mi domu. Okazało się, że nie będę sam. Mieszkało tu już wcześniej jeszcze dwóch facetów, każdy ze swoją 'kobietą'. Tylko ja taki jeden, sam jak palec, forever alone, ot co. Zamknąłem się w swoim pokoju i rzuciłem się od razu na łóżko. To było dziwne. Ta cała ceremonia, ten cały rytuał przystąpienia do mafii, a szczególnie picie tego cholerstwa. Kto to widział? Wsypywać sól i rybie łuski do sake. To tylko zepsuło smak alkoholu. Skrzywiłem się na samą myśl o tym piekielnym napoju. Zastanawia mnie najbardziej, czy przyjdzie mi zamieszkać jeszcze z moją rodziną, albo przynajmniej spotkać się z nimi. Ale wydaje mi się, że to jedynie marzenie ściętej głowy.
- Młody, chodź na kolację! - usłyszałem z dołu głos jakiejś kobiety. Wychodzi na to, że to mnie wolała, bo nie słyszałem żadnych odgłosów kroków schodzących po schodach. Zerwałem się z łóżka i poleciałem na dół. Co jak co, ale cieszyłem się, że nie zostanę domowym popychadłem. Gdy wszedłem do kuchni, wszyscy już siedzieli, czekając na mnie. Ukłoniłem się grzecznie i usiadłem przy stole.
- Jak masz na imię? - spytała z zaciekawieniem czarnowłosa kobieta siedząca obok mnie. - Noo.. nie wstydź się, przecież nie będziemy wiecznie mówić na Ciebie 'młody'.
- Umm.. Jaebeom Park.. - wyznałem niemrawo.
- Głośniej szeregowy! Urwali Ci jaja podczas przysięgi, że tak szepczesz? - facet czarnowłosej wydarł się na mnie jakbyśmy byli w wojsku.
- Jaebeom Park! - powtórzyłem głośniej i zdecydowanie.
- Od razu lepiej - zaśmiał się i przybił mi sztamę. - To tak podsumowując: moja żona, Kanon Taoka, brązowowłosa niewiasta, Nanami Takayama, jej mąż, Tokutaro Takayama i ja Kazuo Taoka. Wiesz z kim masz do czynienia? - spytał jakby nie chciał dać mi spokoju. Powoli zaczynam na prawdę wątpić w to, że nie zostanę domowym popychadłem.
- Braćmi Yakuza - powiedziałem niepewnie, wręcz pytająco.
- To też, ale przede wszystkimi jesteśmy saikokomon i so-honbucho - wskazał po kolei siebie i swojego kolegę. - A masz świadomość, kim był Twój ojciec?
Na samo wspomnienie o nim zamarłem, a moje serce zapomniało jak bić. Matka powiedziała, że zostałem przez niego sprzedany mafii Yakuza. Od tamtej chwili szczerzę go nienawidzę. Więc po co mi wiedzieć kim on był, z resztą wiedziałem i co z tego? Co w tym takiego wielkiego?
- Po Twojej reakcji widzę, że nie.
Otóż Twój ojciec był samym kumicho, szefem najwyższym, prawą
ręką Oyabun. Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo jesteśmy
zaszczyceni mając możliwość bezpośredniego kontaktu z potomkiem
samego kumicho.
Kumicho? Szef najwyższy? Prawa ręka Oyabun? Coś mi tu nie gra, przecież on był prezesem banku. Czyżbym
całe życie żył w kłamstwie? Matka powiedziała mi, że zostałem
sprzedany Yakuzie, by uregulować długi zaczerpnięte w mafii.
Dlatego też tak bardzo go nienawidziłem. No bo jak to? No jak można
sprzedać jedynego syna bezdusznemu gangowi. Myślałem, że będę
wiódł spokojną egzystencję w Korei, a tu od samego początku moje
życie było przesądzone, już w dniu narodzin. Czyżbym został tu
„sprzedany”, by zostać prawowitym zastępcą wielkiego kumicho?
Nadal jakoś nie mogę sobie tego wyobrazić. Mój ojciec gangsterem?
To takie nie na miejscu. Całe życie w garniturze, pod krawatem, czy
to mróz, czy to skwar. Nigdy nie widziałem go innego. A przecież
gangsterzy... Przecież oni wyglądają jak Ci goście: opaleni, z
przepaskami na głowach i masą tatuaży jak sam oyabun.
- On chyba naprawdę nie wiedział... -
szepnęła Nanami, co całkowicie wyrwało mnie z zamyśleń.
- Przecież on był prezesem banku... -
mruknąłem pod nosem, pocierając nerwowo kark.
- A co Ty myślałeś młody, że na co
dzień żyjemy tylko z miejskich rabunków? - oburzył się z lekka
Tokutaro. - O nie mój drogi. Za dużo się filmów naoglądałeś.
Ja jestem szefem biura nieruchomości, kolega naprzeciwko prowadzi
agencję ubezpieczeniową. Są to instytucję najpopularniejsze w
kraju, a za tym wszystkim stoi Yakuza. Tylko szarzy ludzie nie zdają
sobie z tego sprawy. Nasza „rodzina” prowadzi najlepsze banki,
biura nieruchomości, agencje ubezpieczeniowe i turystyczne, ect. w kraju i poza nim. Jednak co taki szarak chowany w tajemnicy przed
całym światem może wiedzieć o rzeczywistości? Nic. Jak nawet nie
wiedziałeś kim był Twój ojciec... Co racja to racja, za naszą
też stroną stoją miejskie rabunki, kradzieże, handel narkotykami,
ale to młodsi szeregowi, jak Ty zajmują się takimi rzeczami.
- Działalność charytatywna to też
nasza działka.... - wtrącił się Kazuo. - Jak myślisz, kto
pierwszy ruszył z pomocą ofiarom trzęsienia ziemi w Kobe? Hmm?
Yakuza. To my, jako pierwsi, ruszyliśmy do nich z pomocą na długo
przed interwencją sił zbrojnych. A największym miłosierdziem
odznaczył się Twój ojciec. Jest dla Yakuzy ważniejszy niż sam Oyabun.
Mężczyźni zrobili mi dosłownie wodę
z mózgu. Już nie wiedziałem co mam myśleć o moim ojcu. Chyba
muszę poprosić o rozmowę z samym Oyabun, żeby dowiedzieć się
prawdy, w końcu to jemu zostałem „sprzedany”. Ale mam dziwne
przeczucie, że usłyszę to samo co powiedzieli saikokomon i
so-honbucho.
- Nie zadręczaj się już myślami
tylko jedz – Kanon obdarzyła mnie ciepłym uśmiechem nakładając
spory kawałek pieczonej wołowiny do mojej miseczki ryżu. - Wiem,
że to trudne, ale musisz to przezwyciężyć, rozumiesz?
- Zjem ze smakiem – skinąłem głową
w kierunku pozostałych i w szybkim tempie opróżniłem naczynia z
przeznaczonym dla mnie posiłkiem. Ukłoniłem się wychodząc z
pomieszczenia jadalnego i poszedłem prosto na dwór, wskakując na,
specjalnie ze mną sprowadzony, motocykl.
Niebo już do końca osłoniła czarna
płachta nocnego nieba, usianego gwiazdami. Co jak co, ale żyjąc w
Seoulu nigdy nie widziałem ani jednej gwiazdki. Jedynie co na
fotografiach. Nawet mając pieniędzy od groma, przez dobrą pracę
ojca nigdy nie wysunąłem nosa poza granicę miasta. Nigdy nawet nie
jeździliśmy na urlop całą rodziną, ba, w ogóle nawet nie
mieliśmy zamiaru wyjeżdżać. Może właśnie dlatego tak bardzo
fascynowało mnie nocne niebo. Nocą cały wszechświat masz jak na
dłoni, a przynajmniej jego przedsmak.
Zatrzymałem się na wzgórzu poza
miastem Kobe i ległem jak długi na miękkiej trawie, wyrzucając
ręce na boki. Odebrać sobie teraz życie, to by było coś... nie
na miejscu. Parsknąłem śmiechem na samą myśl o tym. Tym
bardziej, że jestem prawowitym potomkiem, z krwi i kości, samego
kumicho. Aich... To śmieszne. Czuję się jakbym został jedynym
następcą króla w wielkim królestwie, a do zdzierżenia mam
ogromną władzę wymagającą jeszcze większej odpowiedzialności.
To ciężkie. Odetchnąłem ciężko i nabrałem w płuca ogrom
nocnego, świeżego powietrza.
Nagle w mojej kieszeni zawibrował
telefon. Wyciągnąłem go szybko i odebrałem nawet nie patrząc kto dzwoni, bo i tak bym nie wiedział.
- Yoboseyo?
- Yobo-co? - w słuchawce zaskrzeczał
głos starszego mężczyzny. - Dobra, mniejsza z tym. Jay-chan, staw
się do mnie za piętnaście minut.
- A kto mówi?
- Jak to kto? Twój Oyabun.
Aż mnie wyprostowało do pionu. Ty
idioto! Jak mogłeś się tak bezczelnie odezwać do szefa?!
- Tak jest Oyabunim!
- Jaki Oyabunim? Nie dodawaj mi tutaj
koreańskich honoryfikatów, bo i tak nic nie zrozumiem.
- Tak jest!
Rozłączył się. Wskoczyłem od razu
na motor i ruszyłem do kwatery głównej. Cholera, jest już wpół
do dwunastej w nocy, co on ode mnie chce? Jazda do kwatery długo mi
nie zajęła. Wystarczyło, że strażnicy tylko spojrzeli na moją
twarz i zostałem przepuszczony dalej. Z kaskiem pod pachą wszedłem
do gabinetu Oyabun.
- Szeregowy Jaebeom Park stawia się na
miejscu – zachowywałem się jakbym był w wojsku, bo właściwie
nie wiedziałem jak mam się zachowywać.
- Co tak sztywno młody? - przysadzisty
mężczyzna parsknął gardłowym śmiechem. - Siadaj – wskazał
skórzaną kanapę stojącą po lewej stronie gabinetu. - Napijesz
się czegoś? Może szklaneczka whisky?
- Nie pogardzę – przyznałem szczerze
rozsiadając się w piekielnie wygodnej sofie. - Ale... Szefie, po co
mnie do siebie wzywałeś?
Nie byłem do końca pewien o co
chodzi. Co było takiego nie godnego zwłoki, żeby wzywać mnie do
siebie w środku nocy.
- Jutro rozpocznie się Twój okres
próbny, choć jestem zdania, że w ogóle nie jest Ci potrzebny.
Razem z Tokutaro i Kazuo załatwicie sprawę naszego kasynowego
dłużnika. Facet wisi nam już dziesięć milionów dolarów, czyli
sporo – znów ten gardłowy rechot. - Kiedy wszystko pójdzie
dobrze, przejmiesz stołek swojego ojca.
- Co mamy właściwie z nim zrobić?
- Znaleźć i zabić, w taki sposób
odpłaci nam swoje wszystkie długi, a jego mieszkanie przejmie
Tokutaro.
- Ale, czy to nie za ostre postępowanie?
- Zasłużył na to – wzruszył
ramionami, podając mi szklaneczkę whisky. Skinąłem głową i
przyjąłem trunek.
- Skoro masz takie metody, Oyabunim, nie
będę ich podważał.
- Nie długo będziemy musieli zacząć
tatuować Twoje ciało.
- Słucham? - aż zakrztusiłem się
upitym napojem.
- Każdy Yakuza ma ciało pokryte
symbolicznymi tatuażami. Ojciec nigdy Ci ich nie pokazywał?
Ojciec też miał takie tatuaże jak Oyabun, Kazuo, czy Tokutaro? No nie wierzę. To dlatego nigdy nie
odkrywał przy nas ciała, dlatego zawsze gdy był nawet skwar na
dworze, on zawsze był w koszuli zapiętej po samą szyję. Zbyt
wiele nowych informacji jak na jeden dzień. Zastanawia mnie to, czy
matka wiedziała o tym całym cyrku. Czy wiedziała, że ojciec jest
gangsterem i wcale nie zostałem sprzedany Yakuzie.
- Szefie...
- Gadaj – rozsiadł się w wielkim
fotelu zarzucając nogi na pufę.
- Powiedziałeś, że przejmę stołek
ojca, ale kim on właściwie był?
Uśmiech całkowicie zniknął z jego
ust. Wyprostował się i nerwowo obracał szklankę w dłoniach.
- Twój ojciec... - denerwował się,
najwyraźniej nie wiedział jak zacząć. - Twój ojciec był kumcho,
moją prawą ręką i najlepszym przyjacielem, dobrym mężem i
jeszcze lepszym ojcem. Już od wczesnych lat mówił mi, że spłodzi
syna, który zostanie jego następcą. Padło akurat na Ciebie, Jay.
Nie obwiniaj go... On był naprawdę dobrym człowiekiem. Gdyby nie
on sam nie wiem, czy Yakuza by jeszcze istniała, to on, zamiast
mnie, trzymał wszystko w ryzach. Wiem, że go nienawidzisz, ale
proszę pomyśl nad tym – westchnął cicho, ocierając pot z czoła
kraciastą chusteczką. - Jak będziesz chciał dowiedzieć się
więcej o swoim ojcu, pytaj, powiem Ci wszystko na jego temat.
- Mam tylko jedno. Dlaczego okłamał
moją matkę mówiąc, że sprzedał mnie Tobie.
- To nie on okłamał Twoją matkę, ale
ona Ciebie.
„Za wszelką cenę chciała ukryć
przed swoimi dziećmi, że ich ojcem jest sam kumicho. Nie chciała,
żeby poznali jego gangsterską tożsamość.” Słowa Oyabun ciężko
krążyły mi po głowie, gdy zbliżaliśmy się do domu dłużnika
Yakuzy. To mija pierwsza tak poważna misja. Ponadto dostałem ją od
razu po przystąpieniu do gangu. Czy oni myślą, że od małego
siedziałem w takim otoczeniu, że wrzucają mnie na tak głęboką
wodę? W dodatku to ja odpowiadam za całą sprawę. Śmieszne,
doprawdy, to jest kurna śmieszne.
Wyszliśmy szybko z samochodu i
wtargnęliśmy do mieszkania dłużnika. Facet leżał na
rozwalającej się kanapie przed mieniącym się, małym telewizorze.
Otaczały go zewsząd brudne talerze, puszki po piwie i drażniący
nos smród papierosów. Zmierzając prosto w jego kierunku, w kącie
zauważyłem skuloną dziewczynę zanoszącą się płaczem. Cała
jej koszula była poszarpana, na ramionach coraz bardziej ciemniały
sińce. Jej twarz zdobiło solidne zaczerwienie, zapewne oberwała od
tego prostaka po twarzy. Część dolnych guzików było zwyczajnie
oderwanych. Nie miała nawet na sobie spodni, leżały gdzieś w
kącie poszarpane. Zamiast podbiec do faceta, który już był w
gotowości bojowej znalazłem się zaraz przy niej. Zdjąłem od razu
kurtkę i nałożyłem na jej ramiona. Delikatnie otarłem łzy z jej
policzków i pomogłem jej wstać. Dopiero gdy wstała ujrzałem jej
prawdziwe piękno. Pomimo roztrzepanych włosów i zapłakanych oczu
była naprawdę piękna. Włosy w odcieniu palonego drewna, oczy jak
rozgwieżdżone, nocne niebo, jasna cera, a policzki rumiane. Nigdy
nie widziałem piękniejszej kobiety od niej.
W tym samym czasie chłopakom udało
się wszystko załatwić. Pobili go i wstrzyknęli mu truciznę w
krwiobieg, co sprawiło, że po chwili padł.
- O-one-san? -zająknął się Kazuo,
patrząc na roztrzęsioną dziewczynę.
- Czy... Czy on wie? - spytał Tokutaro,
a ja tylko patrzyłem co chwilę to na jednego, to na drugiego
kompletnie nie wiedząc o co chodzi. Kim jest ta dziewczyna? Skąd
oni w ogóle ją znają. W sumie... głupie pytanie skoro i tak
jestem tutaj nowy, ale... dlaczego nazywają ją starszą siostrą,
skoro jest o wiele młodsza od nich?
- Nie wie i lepiej, żeby tak zostało.
- Ale jak to? Czemu Ty tu? - ciągnął
dalej Tokutaro.
- Chciałam mu grzecznie wytłumaczyć,
że ma stąd uciekać, a on od razu rzucił się na mnie z tymi
tłustymi łapskami...
- Zrobił Ci coś One-san? - ta skinęła
tylko w odpowiedzi głową. - Ayo! Jakby ożył urwałbym mu jaja,
tak, żeby dotkliwie odcisnęło się to na jego życiu.
- Dziękuję Wam za pomoc – podeszła
do każdego z nas i uścisnęła nasze dłonie. - Zawieziecie mnie
do domu?
- W takim stanie? - zaskrzeczał Kazuo.
- Oyabun nas zabije, jak zobaczy Cię taką pobitą i jeszcze
zgwałconą. Nie możesz teraz wrócić do kwatery... - patrzyłem na
nich coraz bardziej głupiejąc. Co wspólnego ma Oyabun z One-san?
Aich... chincha... - Młody, nie rób takich głupich min. To
One-san, kobieta Oyabun.
Uśmiech całkiem zszedł z moich ust.
W osłupieniu wpatrywałem się w tę dziewczynę. One-san, kobietą Oyabun? Chłopie szykuj się na kulkę w łeb. Cholera jasna! Równie
dobrze mogłaby być jego córką! Aż mam ochotę wskoczyć w
samochód i zatłuc tego pedofila, mniejsza z tym, że był
przyjacielem mojego ojca, tak nie można...
- Trzeba wymyślić jakiś plan, nie
możemy Cię zawieźć do kwatery w takim stanie... Mam! Jaebeom, powiemy Oyabun, że poleciałeś do Korei, bo z Twoją siostrą jest coś nie
tak i leży w szpitalu. Tymczasem zajmiesz się One-san. Całe
mieszkanie jest Twoje.
- A jak wyjaśnicie nieobecność
One-san? - spytałem zerkając w jej kierunku?
- Ona często ucieka z kwatery, więc
nic się nie stanie, jak nie będzie jej przez tydzień – Tokutaro
wzruszył ramionami i ruszył w kierunku wyjścia.
- Trzymaj się młody! - rzekła Kazuo
na odchodnym i zniknął za drzwiami.
No to zostaliśmy sami. I co ja mam z
nią zrobić? Cholera jasna... Już mogli mi tego wszystkiego nie
mówić, nieświadomie szefuńcio strzeliłby mi kulkę w łeb i
byłby spokój. Obszedłem całe mieszkanie patrząc, czego w nim
właściwie brakuje. W kuchni jedyne co znalazłem to litry piwa i
tony makaronu instant. Przeżyjemy. Zaśmiałem się pod nosem
zamykając lodówkę. Wypchałem kieszenie workami na śmieci i
zacząłem generalne sprzątanie. Dziewczyna tylko siedziała na tej
rozwalonej kanapie i patrzyła się jak krzątam się po mieszkaniu.
Nim się obejrzałem, a cały dom był już wysprzątany, a przy
chodniku stała sterta worków ze śmieciami.
- Zaraz wracam...
- Gdzie teraz? Nie możesz usiedzieć na
miejscu?
- Po jakieś ubrania dla Ciebie –
odpowiedziałem sztywno i wyszedłem z mieszkania.
Długo mi zajęło wybranie czegoś
odpowiedniego dla niej, ale ostatecznie skończyło się na prostych
jeansach i białym t-shirt'cie. Co jak co, ale myślałem, że
kobiety w sklepie zjedzą mnie wzrokiem, kiedy wszedłem do działu z
damską bielizną. Dział z damską bielizną, phii.. Co w tym
takiego dziwnego, że facet wchodzi do działu z damską bielizną?
Od razu muszę być uważany za jakiegoś zboczeńca, transwestytę,
czy coś?
-Dział z damską bielizną... -
powtórzyłem pod nosem zanim wszedłem do domu. Aigoo... Teraz dział
z damską bielizną będzie mnie prześladował po nocach. -
Wróciłem... - wszedłem do salonu. Dziewczyna spała na tym wraku
kanapy. Wygodnie jej? Chyba, że była bardzo zmęczona, wtedy to
człowiek nie patrzy na wygodę... Położyłem ubrania na stole i
kucnąłem obok niej, doglądając szczegółowo jej twarzy.
Ostrożnie założyłem kosmyk jej włosów za ucho, a ta
automatycznie otworzyła oczy. Nigdy się tak nie przestraszyłem jak
teraz. Niewidzialna siła, aż odepchnęła mnie w kierunku stołu,
bym znalazł się jak najdalej od niej.
- Dobra... to było straszne.
- Co takiego? - zapytała przecierając słodko, wręcz rozkosznie oczy, nie to co przed chwilą.
- Nie ważne - machnąłem ręką i podniosłem się z podłogi. - Tu są ubrania dla Ciebie. - podałem jej torbę z zakupami i zaszyłem się w kuchni. Co jak co, ale jedzenie samego rammen nie jest zdrowe. A gotowanie przynajmniej pozwoli mi się od niej oderwać. Nie chciałbym mieć później kłopotów przez tę kobietę. A szczególnie nie chciałbym zarobić kulki w łeb od Oyabun. Facet ma do mnie zaufanie, darzy mnie przyjaźnią, tak jak mojego ojca, szkoda by było to zaprzepaścić. Dlatego też wolę się trzymać od niej z daleka. Byleby się tylko w niej nie zakochać, a już można powiedzieć, że stoję na krawędzi.
Wyciągnąłem resztę zakupów na blat i zacząłem przygotowywać jakiś normalny posiłek. Co racja, to racja, długo mi to nie zajęło, a efekt był całkiem niezły. Zaniosłem jej porcję do salonu, a sam spokojnie zjadłem w kuchni. Spójrzmy prawdzie w oczy, zapomniałbym jak się przeżuwa, gdyby siedziała na przeciwko mnie. Jeszcze tego by brakowało, żebym się udławił, padł jak długi i już nie wstał.
Generalnie każdy dzień mijał dosyć szybko. Nim się obejrzałem, a już zbliżał się koniec tygodnia. Jednak z One-san wcale nie było lepiej. Sińce dość opornie schodziły z jej ciała, co dopiero mówić o jej ranach na ramionach i nogach, w ogóle nie chciały się goić. Wyglądało, że jeszcze długo tu pobędziemy, bo przecież nie mogę zostawić jej samej. Tokutaro i Kazuo chyba by mnie zabili, gdyby dowiedzieli się, że zostawiłem ją samą sobie i wróciłem do kwatery. O nie... wolę nie ryzykować życia. Co najgorsze to, że Oyabun wydzwaniał do mnie codziennie, po kilka razy. Nie odbierałem, bo co miałem robić. Już nawet od kilku dni mam wyłączony telefon, ba, wyrzuciłem go gdzieś do rzeki daleko za miastem, żeby mnie nie namierzyli.
Zimny strumień wody z prysznica otulał szczelnie moje rozgrzane ciało. Jakim cudem może być tak gorąco na dworze? Czy to są dni jakiś szczytów pogodowych, czy jakkolwiek to się tam nazywa? Nawet w Seoulu nigdy tak nie smaliło. I jeszcze ten felerny dom. Ani klimatyzacji, ani jednego wiatraka, nic! Nie ma dosłownie nic, co mogłoby dać mi chwilę wytchnienia. Nawet ta woda nie jest taka, na jaką liczyłem. Szczerze powiedziawszy jest zwyczajnie ciepła, ale przy takiej temperaturze wydaje się być na prawdę chłodna, bo nie powiem, że lodowata.
Coś jakby trzasnęło w łazience. Wzdrygnąłem się lekko. Aigoo.. Facet, boisz się, a to za pewne okno, które nie potrafi się utrzymać na zawiasach. Wzruszyłem ramionami i ponownie skierowałem twarz pod strumień wody. Nagle miałem wrażenie, jakby uchyliły się drzwi do kabiny prysznica. Odwróciłem się gwałtownie i omal nie zszedłem na zawał. Tuż przede mną stała One-san w całej swojej okazałości. Nie mogłem pohamować wzroku, b nie zbadać jej całego ciała od góry do dołu. Skarciłem się w myślach i odwróciłem się do niej tyłem.
- Wyjdź.. - tylko tyle zdołałem powiedzieć, gdy przylgnęła do mnie całą powierzchnią swojego ciała. Jęknąłem żałośnie opierając głowę o ścianę. - Wyjdź, proszę Cię...
- Ni mi się śni... - wymruczała całując kark. Całe moje ciało zalała fala dreszczy. Co ona robi? Czy zdaje sobie sprawę z tego co może się stać, gdy się do siebie zbliżymy? Nie na darmo spędziłem dnie tutaj strzegąc się jej jak ogień wody. A ona tak nagle... tak tutaj... - Oyabun przecież się nie dowie - szepnęła oplatając palce wokół mojego penisa. Z moich ust umknęło westchnienie pełne rozkoszy. Dlaczego? Dlaczego, do jasnej cholery, ona to robi?!
Chwyciła mnie za ramiona i obróciła w swoją stronę. Jej twarz zdobił wręcz chytry uśmieszek. Wyglądała zupełnie inaczej niż wtedy, gdy siedziała, cała posiniaczona, w kącie. To aż przerażające. Czułem się jak bezbronne dziecko. Bezbronny... Nienawidzę tego słowa. Klęknęła przede mną i ujęła moje przyrodzenie w swoje usta. Aż jęknąłem gdy krążyła językiem wokół główki mojego penisa. To zbyt przyjemne. Już od dłuższej chwili byłem twardy, a to tylko i wyłącznie jej wina. Ssała całego. Miękkie i ciepłe policzki otaczały męskość. Nie grzeszyła również dopieszczaniem jąder. Taka niewinna... gdzie ona się tego nauczyła? Odgarnąłem jej mokre włosy z czoła, gdy patrzyła na mnie uwodzicielsko. Odruchowo wplotłem w nie palce, zaciskając nieco mocniej, na co jęknęła, a mi się to spodobało. A to źle. Nawet bardzo źle.
Miałem nierówny oddech, co rusz zalewały mnie fale gorąca. Moje pomrukiwania musiały sprawić, że czuła się usatysfakcjonowana tym co robi, bo nagle zwiększyła tępo. Nie czekała na nic, tylko doprowadzała mnie do ekstazy. Nagle poczułem znajome mi uczucie w podbrzuszu, oznaczające, że spełnienie jest już blisko. Nie okłamujmy się, dziewczyna ma talent.
Gdy tak nazbyt mnie dopieszczała, zassała się na główce penisa i nadszedł mój koniec. Doszedłem, brudząc własną spermą jej twarz i biust. Pomogłem jej wstać.
- Głupia ty... - westchnąłem ocierając nasienie z jej twarzy.
- Nie podobało Ci się?
Zignorowałem jej pytanie, rozkoszując się widokiem jej ciała. Po dłuższej chwili zacząłem ją dotykać. Początkowo delikatnie, potem coraz mocniej. Ująłem jej rękę i pocierałem kolejno palce. Przesunąłem dłonią w dół jej nogi. Gładziłem twarz, muskałem palcami łuki uszu, usta. Zanurzyłem dłonie w jej mokre włosy i przeczesałem je palcami. Odwróciłem ją i zacząłem masować ramiona, przesunąłem kciukiem wzdłuż jej kręgosłupa.
Wydawało się, że minęły godziny, zanim moje palce powędrowały ku jej piersiom. Zacząłem je pieścić od spodu, aż zauważyłem, że zadrżała. Potem masowałem kciukami miejsca wokół sutków, szczypałem je kciukiem i palcem wskazującym, następnie zacząłem je pociągać, najpierw delikatnie, później mocniej, aż stwardniały.
Wtedy przestałem. One-san cała płonęła i z trudem łapała oddech. Ująłem jej twarz w swoje dłonie i spojrzałem w oczy. Oplotłem jej uda rękoma i podniosłem przypierając do ściany.
- Tak... - szepnęła z jękiem, gdy powoli się w nią wsuwałem.
- Co takiego? - zapytała przecierając słodko, wręcz rozkosznie oczy, nie to co przed chwilą.
- Nie ważne - machnąłem ręką i podniosłem się z podłogi. - Tu są ubrania dla Ciebie. - podałem jej torbę z zakupami i zaszyłem się w kuchni. Co jak co, ale jedzenie samego rammen nie jest zdrowe. A gotowanie przynajmniej pozwoli mi się od niej oderwać. Nie chciałbym mieć później kłopotów przez tę kobietę. A szczególnie nie chciałbym zarobić kulki w łeb od Oyabun. Facet ma do mnie zaufanie, darzy mnie przyjaźnią, tak jak mojego ojca, szkoda by było to zaprzepaścić. Dlatego też wolę się trzymać od niej z daleka. Byleby się tylko w niej nie zakochać, a już można powiedzieć, że stoję na krawędzi.
Wyciągnąłem resztę zakupów na blat i zacząłem przygotowywać jakiś normalny posiłek. Co racja, to racja, długo mi to nie zajęło, a efekt był całkiem niezły. Zaniosłem jej porcję do salonu, a sam spokojnie zjadłem w kuchni. Spójrzmy prawdzie w oczy, zapomniałbym jak się przeżuwa, gdyby siedziała na przeciwko mnie. Jeszcze tego by brakowało, żebym się udławił, padł jak długi i już nie wstał.
Generalnie każdy dzień mijał dosyć szybko. Nim się obejrzałem, a już zbliżał się koniec tygodnia. Jednak z One-san wcale nie było lepiej. Sińce dość opornie schodziły z jej ciała, co dopiero mówić o jej ranach na ramionach i nogach, w ogóle nie chciały się goić. Wyglądało, że jeszcze długo tu pobędziemy, bo przecież nie mogę zostawić jej samej. Tokutaro i Kazuo chyba by mnie zabili, gdyby dowiedzieli się, że zostawiłem ją samą sobie i wróciłem do kwatery. O nie... wolę nie ryzykować życia. Co najgorsze to, że Oyabun wydzwaniał do mnie codziennie, po kilka razy. Nie odbierałem, bo co miałem robić. Już nawet od kilku dni mam wyłączony telefon, ba, wyrzuciłem go gdzieś do rzeki daleko za miastem, żeby mnie nie namierzyli.
Zimny strumień wody z prysznica otulał szczelnie moje rozgrzane ciało. Jakim cudem może być tak gorąco na dworze? Czy to są dni jakiś szczytów pogodowych, czy jakkolwiek to się tam nazywa? Nawet w Seoulu nigdy tak nie smaliło. I jeszcze ten felerny dom. Ani klimatyzacji, ani jednego wiatraka, nic! Nie ma dosłownie nic, co mogłoby dać mi chwilę wytchnienia. Nawet ta woda nie jest taka, na jaką liczyłem. Szczerze powiedziawszy jest zwyczajnie ciepła, ale przy takiej temperaturze wydaje się być na prawdę chłodna, bo nie powiem, że lodowata.
Coś jakby trzasnęło w łazience. Wzdrygnąłem się lekko. Aigoo.. Facet, boisz się, a to za pewne okno, które nie potrafi się utrzymać na zawiasach. Wzruszyłem ramionami i ponownie skierowałem twarz pod strumień wody. Nagle miałem wrażenie, jakby uchyliły się drzwi do kabiny prysznica. Odwróciłem się gwałtownie i omal nie zszedłem na zawał. Tuż przede mną stała One-san w całej swojej okazałości. Nie mogłem pohamować wzroku, b nie zbadać jej całego ciała od góry do dołu. Skarciłem się w myślach i odwróciłem się do niej tyłem.
- Wyjdź.. - tylko tyle zdołałem powiedzieć, gdy przylgnęła do mnie całą powierzchnią swojego ciała. Jęknąłem żałośnie opierając głowę o ścianę. - Wyjdź, proszę Cię...
- Ni mi się śni... - wymruczała całując kark. Całe moje ciało zalała fala dreszczy. Co ona robi? Czy zdaje sobie sprawę z tego co może się stać, gdy się do siebie zbliżymy? Nie na darmo spędziłem dnie tutaj strzegąc się jej jak ogień wody. A ona tak nagle... tak tutaj... - Oyabun przecież się nie dowie - szepnęła oplatając palce wokół mojego penisa. Z moich ust umknęło westchnienie pełne rozkoszy. Dlaczego? Dlaczego, do jasnej cholery, ona to robi?!
Chwyciła mnie za ramiona i obróciła w swoją stronę. Jej twarz zdobił wręcz chytry uśmieszek. Wyglądała zupełnie inaczej niż wtedy, gdy siedziała, cała posiniaczona, w kącie. To aż przerażające. Czułem się jak bezbronne dziecko. Bezbronny... Nienawidzę tego słowa. Klęknęła przede mną i ujęła moje przyrodzenie w swoje usta. Aż jęknąłem gdy krążyła językiem wokół główki mojego penisa. To zbyt przyjemne. Już od dłuższej chwili byłem twardy, a to tylko i wyłącznie jej wina. Ssała całego. Miękkie i ciepłe policzki otaczały męskość. Nie grzeszyła również dopieszczaniem jąder. Taka niewinna... gdzie ona się tego nauczyła? Odgarnąłem jej mokre włosy z czoła, gdy patrzyła na mnie uwodzicielsko. Odruchowo wplotłem w nie palce, zaciskając nieco mocniej, na co jęknęła, a mi się to spodobało. A to źle. Nawet bardzo źle.
Miałem nierówny oddech, co rusz zalewały mnie fale gorąca. Moje pomrukiwania musiały sprawić, że czuła się usatysfakcjonowana tym co robi, bo nagle zwiększyła tępo. Nie czekała na nic, tylko doprowadzała mnie do ekstazy. Nagle poczułem znajome mi uczucie w podbrzuszu, oznaczające, że spełnienie jest już blisko. Nie okłamujmy się, dziewczyna ma talent.
Gdy tak nazbyt mnie dopieszczała, zassała się na główce penisa i nadszedł mój koniec. Doszedłem, brudząc własną spermą jej twarz i biust. Pomogłem jej wstać.
- Głupia ty... - westchnąłem ocierając nasienie z jej twarzy.
- Nie podobało Ci się?
Zignorowałem jej pytanie, rozkoszując się widokiem jej ciała. Po dłuższej chwili zacząłem ją dotykać. Początkowo delikatnie, potem coraz mocniej. Ująłem jej rękę i pocierałem kolejno palce. Przesunąłem dłonią w dół jej nogi. Gładziłem twarz, muskałem palcami łuki uszu, usta. Zanurzyłem dłonie w jej mokre włosy i przeczesałem je palcami. Odwróciłem ją i zacząłem masować ramiona, przesunąłem kciukiem wzdłuż jej kręgosłupa.
Wydawało się, że minęły godziny, zanim moje palce powędrowały ku jej piersiom. Zacząłem je pieścić od spodu, aż zauważyłem, że zadrżała. Potem masowałem kciukami miejsca wokół sutków, szczypałem je kciukiem i palcem wskazującym, następnie zacząłem je pociągać, najpierw delikatnie, później mocniej, aż stwardniały.
Wtedy przestałem. One-san cała płonęła i z trudem łapała oddech. Ująłem jej twarz w swoje dłonie i spojrzałem w oczy. Oplotłem jej uda rękoma i podniosłem przypierając do ściany.
- Tak... - szepnęła z jękiem, gdy powoli się w nią wsuwałem.
Minęły zaledwie dwa tygodnie od zdarzenia pod prysznicem. Bogowie wiedzą ile jeszcze razy do tego doszło. W skrócie, był to na prawdę gorący tydzień. Jednak nadszedł moment, kiedy trzeba było wrócić do kwatery. Razem z tym przyszły najgorsze dla nas chwile. Oyabun wiecznie trzymał One-san w zamknięciu. Z chęcią zatłukłbym bydlaka. Gdyby tego było mało co rusz wysyłał mnie na jakieś misje, co po pewnym czasie się, na szczęście, skończyło. Oyabun wezwał mnie do siebie i oznajmił, że przejmuję stanowisko ojca. Powiedział to tak prosto, jakby o niechcenia i rzucił w moją stronę walizkę z papierami własności banku. No cholera! Jak ja mam prowadzić bank, jak nic o tym nie wiem?! Na moich barkach spoczęło prowadzenie największego banku w Korei, ponadto nadzoruję pracę pomniejszych banków w całym kraju. A to wszystko muszę robić siedząc w Japonii,, bo ten stary pryk nie chce mnie puścić do kraju.
Razem z Tokutaro i Kazuo siedzieliśmy w gabinecie Oyabun, gdy zadzwonił telefon. Uśmiech kompletnie zniknął z jego pulchnej twarzy, gdy usłyszał to co miano mu do przekazania, cokolwiek to było. Podparł się ręką o biurko, jakby miał się zaraz przewrócić. Nienawidzę dziada, ale wystraszył mnie nie na żarty. Cała nasza trójka podbiegła do niego, pomagając mu ustać na nogach. Po odłożeniu słuchawki stał w milczeniu, a my nawet nie naciskaliśmy, by dowiedzieć się co się stało, za pewne sam niedługo nam powie. I nie myliłem się.
- Przez Fukushime przeszło tornado... - westchnął przecierając twarz dłonią. - Jay, Ty się tym zajmij. Weźmiesz wszystkie nasze ciężarówki, kup za nasze fundusze jedzenie, wodę, odzież i środki czystości. Zbierz kierowców i jedźcie prosto na miejsce zdarzenia. Zabierz ze sobą też Tokutaro i Kazuo, pomogą Ci wszystko nadzorować... Cholender... weźcie ze sobą też kilkunastu ludzi niech pomagają w uporzadkowaniach.
- Już się robi - skinąłem głową w jego kierunku i razem z chłopakami opuściliśmy gabinet, zostawiając załamanego Oyabun samemu sobie.
- Nie wierzę, że to się stało.. - szepnął Tokutaro, kiedy szybkim krokiem zmierzaliśmy do podziemnego garażu w naszej kwaterze. Słuchałem go, wykonując przy okazji masę telefonów do wakashu. - Musi być na prawdę źle, skoro szef tak się załamał. I jeszcze tam mieszka jego żona z dziećmi...
Dalej już go nie słuchałem. Żona z dziećmi? To po jaką cholerę trzyma przy sobie One-san? Dlaczego znęca się na niej i przetrzymuje ją w zamknięciu, skoro ma rodzinę? Do czego do jasnej cholery jest ona mu potrzebna? Cały gotowałem się w środku ze złości. Moja biedna One-san.. Jak pomyśle, że ten oblech kładzie na niej te tłuste łapska, to aż mną telepie.
Wbiegliśmy do podziemnego garażu i już wszystko było przygotowane do wyjazdu. Razem z Kazuo wsiedliśmy do jednej ciężarówki i poprowadziliśmy korowód samochodów w kierunku Fukushimy.
- Kazuo.. Mogę Cię o coś zapytać? - spojrzałem na prowadzącego kolegę.
- Wal śmiało młody.
- Dlaczego Oyabun ma przy sobie One-san, skoro ma żonę i dzieci?
Kazuo przez dłuższą chwilę patrzył się przed siebie, prosto na drogę przed nami, zanim mi odpowiedział.
- A jak myślisz, dlaczego wywiózł swoją rodzinę do Fukushimy? Żeby zabawiać się z młódkami. Oyabun jest typem faceta, który nie cierpi związków z zobowiązaniami, dlatego ucieka od swojej żony, pomimo tego, że bardzo ją kocha. Jednak powiem Ci szczerze, że tak jak często zmieniał swoją One-san, tak ta dziewczyna jest z nim najdłużej ze wszystkich. Ahh... jak ja nie cierpię jej nazywać "starszą siostrą", równie dobrze mógłbym być jej ojcem...
Już go nie słuchałem. "Młódka do zabawiania", jak tylko o tym pomyślałem zacisnąłem dłonie w pięści. Przysięgam, jak tylko wrócę i się dowiem, że tknął ją podczas mojej nieobecności w kwaterze, to go zabiję, powieszę za jaja na drzewie i kolejno będę zatapiać w nim kule z rewolweru. Tak jak na początku go szanowałem, no bo przyjaciel ojca, to tak wypada, tak teraz go wręcz nienawidzę. Na prawdę, zabiłbym go...
Nim się obejrzałem, a już byliśmy na miejscu. Całe miasto stało w ruinach. Jeszcze nawet nie pojawiły się służby bezpieczeństwa, żeby pomóc mieszkańcom. Byliśmy tu pierwsi. Wyskoczyłem z jeszcze jadącego samochodu i stanąłem na fragmencie ściany jakiegoś domu. Mało który budynek jeszcze stał, a jak znalazł się taki szczęśliwiec, to maksymalnie stało jego tylko jedno piętro. Po ulicach walały się dachówki, fragmenty ścian, poszarpane ubrania, domowe sprzęty, dziecięce zabawki i... i martwe ciała nieszczęśliwców, którym nie udało się znaleźć schronienia.
Obejrzałem się za siebie, słysząc głos dziecka, które zapłakane wołało matkę. Podbiegłem do tego miejsca i ostrożnie zacząłem odkopywać chłopca. Całe szczęście, był cały i zdrowy, nieco zadrapany i posiniaczony, ale nie miał nic złamanego.
- Zaraz znajdziemy Twoją mamę.. - powtarzałem na okrągło biorąc go na ręce. Otulając go szczelnie ramionami gładziłem go delikatnie po głowie.
- Boję się proszę Pana... - szepnął zapłakanym głosikiem.
- Nie bój się, wszystko będzie dobrze...
Jak ja nie cierpię tego kłamstwa. Jak może wszystko skończyć się dobrze, jeśli wydarzył się taki kataklizm? Jednak tak małe dziecko... co ono może o tym wiedzieć, najważniejsze, by przestało się bać.
Posadziłem chłopca na siedzeniu w jednym ze stojących samochodów i rozejrzałem się dookoła. Część wakashu rozkładała w jednym miejscu wszystkie przywiezione przez nas rzeczy, część z nich rozeszła się szukając w ruinach uwięzionych ludzi. Patrząc na to wszystko sam nie wiedziałem co mam robić.
- Rusz dupę młody! W końcu to Ty jesteś za to odpowiedzialny - Tokutaro podbiegł do mnie poklepując mnie po plecach. - Kazuo poszedł szukać rodziny Oyabun... Tskune, mały, całe szczęście, że się znalazłeś - podszedł do samochodu i przytulił mocno zapłakanego chłopca.
- Wujek Kazuo... - jęknął wtulając się w mężczyznę. - Gdzie jest mama?
- Spokojnie mały, wujek Tokutaro po nią poszedł, zaraz przyjdzie... - zmierzwił lekko jego włosy strzepując z nich ciemny pył. - Oprócz niego jest jeszcze dziewczyna, nieco starsza od małego. Mam nadzieję, że znajdziemy wszystkich... - powiedział tym razem do mnie.
- Gdybym tylko wiedział jak wyglądają...
- Trzymaj - podał mi złożoną kartkę papieru. Rozłożyłem to zawiniątko. Okazało się być to fotografią, na której był Oyabun, ten mały chłopiec, młoda dziewczyna i starsza kobieta, za pewne żona szefa. - Szukaj ich. Skinąłem głową i pobiegłem między ruiny budynków.
- Przez Fukushime przeszło tornado... - westchnął przecierając twarz dłonią. - Jay, Ty się tym zajmij. Weźmiesz wszystkie nasze ciężarówki, kup za nasze fundusze jedzenie, wodę, odzież i środki czystości. Zbierz kierowców i jedźcie prosto na miejsce zdarzenia. Zabierz ze sobą też Tokutaro i Kazuo, pomogą Ci wszystko nadzorować... Cholender... weźcie ze sobą też kilkunastu ludzi niech pomagają w uporzadkowaniach.
- Już się robi - skinąłem głową w jego kierunku i razem z chłopakami opuściliśmy gabinet, zostawiając załamanego Oyabun samemu sobie.
- Nie wierzę, że to się stało.. - szepnął Tokutaro, kiedy szybkim krokiem zmierzaliśmy do podziemnego garażu w naszej kwaterze. Słuchałem go, wykonując przy okazji masę telefonów do wakashu. - Musi być na prawdę źle, skoro szef tak się załamał. I jeszcze tam mieszka jego żona z dziećmi...
Dalej już go nie słuchałem. Żona z dziećmi? To po jaką cholerę trzyma przy sobie One-san? Dlaczego znęca się na niej i przetrzymuje ją w zamknięciu, skoro ma rodzinę? Do czego do jasnej cholery jest ona mu potrzebna? Cały gotowałem się w środku ze złości. Moja biedna One-san.. Jak pomyśle, że ten oblech kładzie na niej te tłuste łapska, to aż mną telepie.
Wbiegliśmy do podziemnego garażu i już wszystko było przygotowane do wyjazdu. Razem z Kazuo wsiedliśmy do jednej ciężarówki i poprowadziliśmy korowód samochodów w kierunku Fukushimy.
- Kazuo.. Mogę Cię o coś zapytać? - spojrzałem na prowadzącego kolegę.
- Wal śmiało młody.
- Dlaczego Oyabun ma przy sobie One-san, skoro ma żonę i dzieci?
Kazuo przez dłuższą chwilę patrzył się przed siebie, prosto na drogę przed nami, zanim mi odpowiedział.
- A jak myślisz, dlaczego wywiózł swoją rodzinę do Fukushimy? Żeby zabawiać się z młódkami. Oyabun jest typem faceta, który nie cierpi związków z zobowiązaniami, dlatego ucieka od swojej żony, pomimo tego, że bardzo ją kocha. Jednak powiem Ci szczerze, że tak jak często zmieniał swoją One-san, tak ta dziewczyna jest z nim najdłużej ze wszystkich. Ahh... jak ja nie cierpię jej nazywać "starszą siostrą", równie dobrze mógłbym być jej ojcem...
Już go nie słuchałem. "Młódka do zabawiania", jak tylko o tym pomyślałem zacisnąłem dłonie w pięści. Przysięgam, jak tylko wrócę i się dowiem, że tknął ją podczas mojej nieobecności w kwaterze, to go zabiję, powieszę za jaja na drzewie i kolejno będę zatapiać w nim kule z rewolweru. Tak jak na początku go szanowałem, no bo przyjaciel ojca, to tak wypada, tak teraz go wręcz nienawidzę. Na prawdę, zabiłbym go...
Nim się obejrzałem, a już byliśmy na miejscu. Całe miasto stało w ruinach. Jeszcze nawet nie pojawiły się służby bezpieczeństwa, żeby pomóc mieszkańcom. Byliśmy tu pierwsi. Wyskoczyłem z jeszcze jadącego samochodu i stanąłem na fragmencie ściany jakiegoś domu. Mało który budynek jeszcze stał, a jak znalazł się taki szczęśliwiec, to maksymalnie stało jego tylko jedno piętro. Po ulicach walały się dachówki, fragmenty ścian, poszarpane ubrania, domowe sprzęty, dziecięce zabawki i... i martwe ciała nieszczęśliwców, którym nie udało się znaleźć schronienia.
Obejrzałem się za siebie, słysząc głos dziecka, które zapłakane wołało matkę. Podbiegłem do tego miejsca i ostrożnie zacząłem odkopywać chłopca. Całe szczęście, był cały i zdrowy, nieco zadrapany i posiniaczony, ale nie miał nic złamanego.
- Zaraz znajdziemy Twoją mamę.. - powtarzałem na okrągło biorąc go na ręce. Otulając go szczelnie ramionami gładziłem go delikatnie po głowie.
- Boję się proszę Pana... - szepnął zapłakanym głosikiem.
- Nie bój się, wszystko będzie dobrze...
Jak ja nie cierpię tego kłamstwa. Jak może wszystko skończyć się dobrze, jeśli wydarzył się taki kataklizm? Jednak tak małe dziecko... co ono może o tym wiedzieć, najważniejsze, by przestało się bać.
Posadziłem chłopca na siedzeniu w jednym ze stojących samochodów i rozejrzałem się dookoła. Część wakashu rozkładała w jednym miejscu wszystkie przywiezione przez nas rzeczy, część z nich rozeszła się szukając w ruinach uwięzionych ludzi. Patrząc na to wszystko sam nie wiedziałem co mam robić.
- Rusz dupę młody! W końcu to Ty jesteś za to odpowiedzialny - Tokutaro podbiegł do mnie poklepując mnie po plecach. - Kazuo poszedł szukać rodziny Oyabun... Tskune, mały, całe szczęście, że się znalazłeś - podszedł do samochodu i przytulił mocno zapłakanego chłopca.
- Wujek Kazuo... - jęknął wtulając się w mężczyznę. - Gdzie jest mama?
- Spokojnie mały, wujek Tokutaro po nią poszedł, zaraz przyjdzie... - zmierzwił lekko jego włosy strzepując z nich ciemny pył. - Oprócz niego jest jeszcze dziewczyna, nieco starsza od małego. Mam nadzieję, że znajdziemy wszystkich... - powiedział tym razem do mnie.
- Gdybym tylko wiedział jak wyglądają...
- Trzymaj - podał mi złożoną kartkę papieru. Rozłożyłem to zawiniątko. Okazało się być to fotografią, na której był Oyabun, ten mały chłopiec, młoda dziewczyna i starsza kobieta, za pewne żona szefa. - Szukaj ich. Skinąłem głową i pobiegłem między ruiny budynków.
Chwyciłem ją za rękę i przyciągnąłem bliżej siebie złączając nasze usta w gorącym pocałunku.
- Oszalałeś?!
- _____. ćiii... - ahh.. jak cudownie jest w końcu mówić do niej po imieniu, a nie używać tylko i wyłącznie tego cholernego One-san.
- Jaebeom... A jak ktoś nas zobaczy? Kurde stoimy na środku placu idioto. Oyabun może tu gdzieś być... - odepchnęła mnie od siebie. Potarłem lekko twarz dłonią, po czym podniosłem ją przerzucając przez ramię. - Czy ja jestem jakimś piepszonym dywanem? No cholera... do reszty oszalał. Postaw mnie na ziemię! Ile razy mam powtarzać, że ktoś nas może zobaczyć! - piszczała okładając mnie pięściami.
- Myślisz, że jeszcze cokolwiek znaczysz dla Oyabun, jak w końcu dokopał się do swoich uczuć, jakimi darzy własną żonę. Chyba nie bez powodu sprowadził tutaj całą swoją rodzinę. Ahh... głupiutka Ty... - pokręciłem głową, idąc prosto w kierunku mojego motocyklu.
Umilkła. Przestała okładać mnie pięściami, jak gdyby w końcu zrozumiała, że na reszcie nie musi męczyć się z tym starym draniem.
- C-co Ty wygadujesz?
- Tylko i wyłącznie prawdę Skarbie. No, a teraz wskakuj... - postawiłem ją na ziemi i sam usiadłem na motorze, klepiąc miejsce za sobą.
- Gdzie jedziemy?
- Zaszaleć Kotku, zaszaleć. W końcu możemy...
Hari ♥
Kuchwa.......piękne XD
OdpowiedzUsuń